GRA MUZYKA

wtorek, 20 grudnia 2011

Lenny Valentino – Live in Kraków, Studio, 16.12.2011



[camel]
ocena: 9.5/10


Lenny Valentino, projekt założony przez Artura Rojka z Myslovitz i Mietalla Walusia z Negatywu, do którego po kilku latach dołączyli Maciej Cieślak, Jacek Lachowicz i Arkady Kowalczyk ze Ścianki powstał w 1998. Klasyczny mysłowicko-trójmiejski skład uformował się trzy lata później. Ten niecodzienny zespół w listopadzie 2001 wydał swoją debiutancką i jedyną płytę zatytułowaną „Uwaga! Jedzie tramwaj” z miejsca okrzykniętą arcydziełem i do dziś zaliczaną do kanonu polskiej muzyki. Album ten jest podróżą głównego autora czyli Artura Rojka w krainę dzieciństwa, w którym miały miejsce zarówno wydarzenia radosne (Karuzele Skutery Rodeo) jak i te traumatyczne (Dla Taty). Całość kończy rozmarzone Otto Pilotto, utwór śpiewany w wymyślonym przez Rojka języku, przywołujący na myśl dzieła Cocteau Twins. Pierwsza reaktywacja tego projektu miała miejsce podczas jeszcze-mysłowickiego Off Festivalu w 2006, na której w miejscu nieobecnego Arkadego za perkusją zasiadł Macio Moretti. Następny koncert Lenny Valentino miał miejsce w 2010 roku podczas już-katowickiego Off Festivalu. Grupa wystąpiła wtedy w swoim klasycznym składzie. W tym roku mija dziesięć lat od wydania debiutanckiego krążka. W związku z tym zaplanowano reedycję kompaktową "Uwaga! Jedzie Tramwaj" (poszerzoną o utwory z singli), wydanie płyty winylowej z tym materiałem, dwupaku zawierającego (nieco skrócony) koncert z Off Festivalu 2006 i płyty Demo oraz wyruszenie w pięciokoncertową klubową trasę obejmującą Warszawę, Gdańsk, Poznań, Kraków i Wrocław. Jak powiedział ze sceny Artur Rojek miały to być ostatnie koncerty tego zespołu i ostateczne zamknięcie projektu nazwanego Lenny Valentino.

16 grudnia 2011 zespół zawitał do krakowskiego Studia, zlokalizowanego w Miasteczku Studenckim Akademii Górniczo-Hutniczej. To bardzo dobre miejsce na koncerty, zdarzało mi się tu już być na koncertach Myslovitz czy Jacka Lachowicza. Około godziny 20.30 na scenę weszli Artur Rojek, Maciej Cieślak, Jacek Lachowicz, Mietall Waluś oraz, w zastępstwie Arkadego Kowalczyka, Jarek Bartkowiak (perkusista Gutierez oraz techniczny Myslovitz jak się dowiedziałem z forum Myslovitz). Tym, którzy znali setlistę chociażby z koncertu warszawskiego wiedzieli co zespół zaprezentuje – tak więc zaskoczenia nie było. Jednak co innego wiedzieć co zagrają, a co innego usłyszeć to i zobaczyć. Świetnie zabrzmiały Zniszczyłaś to czy zniszczyłem to ja, wydłużone Jesteśmy dla siebie wrogami z udanym instrumentalnym finałem i Chłopiec z plasteliny. W Dzieci 2 brakowało głosów tytułowych dzieci, które przecież mogły być odtworzone z taśmy. Poruszająco i niepokojąco zabrzmiał utwór tytułowy, podczas którego cała moja uwaga skupiła się na Maćku Cieślaku, który wyprawiał cuda na gitarze (siedząc prawie przez cały koncert na krześle, poza momentami gdy w jednym z utworów chwycił za bas lub śpiewał w duecie z Arturem Rojkiem w jednym z coverów). Dla taty było kolejnym utworem, które wzbudzało we mnie podobne emocje co utwór tytułowy. Całość kończyło oczywiście bajkowe Otto Pilotto, po którym nastąpiła krótka przerwa, w trakcie której nienasyceni fani wywołali zespół na bisy na które złożyła się genialna wersja przeboju Alan Parson`s Project Don`t Answer Me, w trakcie której Artur skupił się wyłącznie na śpiewaniu, znana z singla "Dom Nauki Wrażeń" piosenka W-21 oraz piękny cover zespołu Low Over the ocean, który Artur zaśpiewał wspólnie z Maćkiem. Całość występu trwała dokładnie godzinę, lecz to wystarczyło, by usatysfakcjonować publiczność, która miała okazję po raz ostatni posłuchać tej niezwykłej muzyki, na której odbiór miała wpływ również dyskretna scenografia.

Tym oto sposobem historia Lenny Valentino dobiegła końca i wszyscy Ci, którzy nie mieli okazji być na trasie promującej album odbytej w 2001 czy na Offowych koncertach mogli nadrobić straty. Pozostaje nam czekać na kolejne albumy Myslovitz, Ścianki i Negatywu gdyż na wspólny występ w ramach LV już chyba nie ma co liczyć.









środa, 30 listopada 2011

Znamienita kolekcja: Ścianka

Na kilkadziesiąt dni przed wydaniem nowego albumu najlepszego polskiego zespołu wybieramy dziesięć naszych ulubionych piosenek Ścianki



[camel] & [turas]




STATEK KOSMICZNY


Sopot

Dla mnie "Sopot" to jeden z niezaprzeczalnych dowodów na geniusz Macieja Cieślaka. Instrumentalny utwór z przepiękną gitarą M.C. przenosi nas do upalnego, letniego dnia podczas którego leżymy na rozgrzanym piasku, a w tle szumi morze. Nigdzie nam się nie spieszy, mamy pełno wolnego czasu, możemy się wreszcie zrelaksować. Taki obraz mam przed oczami gdy słucham tego utworu. Utworu, który znalazł się na pierwszej płycie najważniejszego polskiego zespołu ostatnich lat. [camel]

Skuter

"Skuter" to przede wszystkim niesamowita energia. Energia nieokiełznana, pierwotna. Tym razem na pierwszy plan wysuwają się klawisze Jacka Lachowicza wygrywające charakterystyczną melodię oraz perkusja Arkadego Kowalczyka. Maciej Cieślak zwykł mówić o takich utworach 'napierdalatory'. I tylko szkoda, że w obecnym składzie nie ma szans na usłyszenie tego utworu na koncertach grupy. [camel]



DNI WIATRU


The iris sleeps under the snow

Za nic nie potrafię zebrać się na proste stwierdzenie, że jest to mój ulubiony utwór Ścianki. Bez wahania mogę za to przyznać, że „Iris” to dla mnie najważniejszy i wciąż najmocniejszy punkt wspólnej historii z formacją Macieja Cieślaka. A mówiąc jeszcze bardziej patetycznie – od tego wszystko się zaczęło. No bo jak tu nie zwrócić uwagi na zespół legitymujący się takim cudeńkiem? Z pastelowego-psychodelicznego wstępu powoli wyłania się prosta, ale obładowana niezmiernie wielkim ładunkiem emocji linia melodyczna, w tle której pobrzmiewają oniryczne cymbałki, gitara akustyczna i delikatna, „ozdabiająca” całość perkusja. Do tego tajemniczy tekst, jesienno-zimowy klimat... Utwór, który za każdym razem skłania mnie do robienia czegoś, czego zazwyczaj nie praktykuję podczas słuchania płyt w całości, a mianowicie – repeatowania. W niezdrowych wręcz ilościach. [turas]

19 XI

Mógłbym napisać, że „19XI” to utwór idealny do nocnego przemarszu przez słabo oświetlone ulice miasta. Mógłbym napisać, że jest to kompozycja tajemnicza, enigmatyczna, będąca dokładnie tym, czym ambient (a wręcz dark ambient) być powinien. Mógłbym napisać też, że jest to mój drugi ulubiony fragment „Dni Wiatru”. Wiele różnych rzeczy mógłbym o „19 XI” powiedzieć. Właściwie to już to zrobiłem. Sęk w tym, że to, co w „19 XI” najważniejsze nie daje tak łatwo zamknąć się w słowach. Wciśnięty pomiędzy antymuzycznego „Piotrka” i groteskowego, powykręcanego „Spychacza ” kawałek idealnie kontrastuje z ich ciężką do przełknięcia formą, dodatkowo wzmacniając uczucie wymieszanego ze sporą dawką niepokoju ukojenia po działającym destrukcyjnie na psychikę finale tego pierwszego. Członkowie grupy w wywiadach wielokrotnie nazywali to „muzyką ilustracyjną”, będąca jedynie „podkładem” do mającej stworzyć się w umyśle słuchacza wizji. I chyba to określenie definiuje słownie „19 XI” najlepiej, jak tylko można. [turas]



BIAŁE WAKACJE


Białe Wakacje

Od tego utworu, puszczanego przez Piotra Kaczkowskiego w 'Minimaxie' latem 2002 roku zaczęła się moja fascynacja tym zespołem. Nie zawiera on słów, opierając się na głosach Cieślaka i Lachowicza, które stopniowo narastają oraz na wyjątkowo wyrazistym basie Andrzeja Koczana wygrywającego charakterystyczną sekwencję. Jeżeli dodamy do tego niezwykły teledysk w reżyserii Bo Martina, podczas którego zespół powoli jedzie samochodem obserwując dramatyczne wydarzenia dziejące się na zewnątrz, otrzymamy rzecz niezwykłą, wręcz genialną. Najlepiej notowany utwór Ścianki na Liście Przebojów Trójki. [camel]

Harfa Traw

Asocjacje towarzyszące tej kompozycji są więcej niż oczywiste. „Harfa Traw” to jakieś wczesne lato, oślepiające promienie słońca, płynące z wiatrem po krystaliczne błękitnym niebie cirrusy, azyl od miejskiej codzienności. Towarzysząca całemu albumowi aura sielankowości nabiera tu niezwykle wyraźnego kształtu, niemal materializując na plecach opisywany w tekście „dywan z traw” i przeczesujące włosy powietrze. „Harfa Traw” to też chyba najbardziej radiowa kompozycja grupy, swego rodzaju potwierdzenie potężnego zaplecza przebojowego jakim dysponuje formacja (pomyśleć, że „Białe Wakacje” to tylko rok młodszy krewny awangardowych „Dni Wiatru”). I nawet mimo patrzenia na Ściankę raczej jako na muzycznych eksperymentatorów, beztroskiej przyjemności płynącej ze słuchania „Harfy Traw” nigdy nie potrafię sobie odmówić. [turas]

Miasta i Nieba

'Nie dam Ci nic i ty nie dasz mi nic, mieszkamy na zupełnie różnych drzewach. Do Twoich drzwi nie pasuje mój klucz, a z naszych okien widać inne miasta i nieba'. Od tych słów zaczyna się najlepszy utwór zawarty na trzeciej płycie Ścianki. Zaczyna się dość spokojnie by po kilku minutach odlecieć w kosmiczne rejony psychodelii, nieosiągalne dla innych polskich zespołów. Prawdziwa muzyka, prawdziwe emocje i dzieło, którego lepiej słuchać, niż o nim pisać. Czapki z głów. [camel]



PAN PLANETA


Boję się zasnąć, boję się wrócić do domu

Ten numer to swego rodzaju podsumowanie tej bardziej zadziornej, rockowej, ale jeszcze nie tak awangardowej strony Ścianki. Pełen niepokoju opener „Pana Planety” otumania raz to pozornie całkiem niegroźna zwrotką i refrenem, żeby za chwilę jak obuchem przyłożyć nerwowym mostkiem, rozpoczynającym neurotyczny przejazd po drugiej części kompozycji. Rockowa kompozycja, która na większości rockowych albumów byłaby zapewne ich najbardziej pokręconym fragmentem, na ostatnim albumie Ścianki pełni jednak „zaledwie” rolę wprowadzenia do mrocznej, abstrakcyjnej rzeczywistości „Pana Planety”. Czy muszę jeszcze dodawać z jakim skutkiem? [turas]

Wichura / Głowa czerwonego byka

Najdłuższy utwór na czwartej płycie zespołu, stanowiące jego centralny i najważniejszy punkt. Utwór, w którym Arkady Kowalczyk przechodzi sam siebie wygrywając, jak to jest napisane w książeczce do albumu „kontrgenialny bit na perce'. Utwór zaprezentowany premierowo zimą 2006 roku w nocnej audycji Piotra Stelmacha był dowodem na to, że zespół nadal jest w świetnej formie. Po kilku minutach instrumentalnej 'jazdy' pod koniec kompozycji Cieślak opowiada swoją apokaliptyczną historię o tym, że kiedy umarł dobry człowiek rozpętała się wichura, która sześć dni i nocy zrywała dachy i porywała samochody, a dziewiątego dnia słońce nie wzeszło i nad miastem zawisła głowa czerwonego byka. Kolejny świetny utwór zawarty na moim zdaniem bardzo niedocenionym przez fanów albumie. [camel]

Gotowanie dla każdego: gwiazdy

Doskonale pamiętam pierwszy odsłuch „Pana Planety”. Opener, jako jedyna klasycznie rozumiana ‘piosenka’, dziwne i niezrozumiałe przerywniki, dwa oblicza zrytmizowanego hałasu i TO. Szczerze mówiąc, jeden z zaledwie dwóch akceptowanych wtedy przeze mnie punktów tego wydawnictwa. W kontekście faktu dzierżenia obecnie przez „Pana Planetę” miana mojej ulubionej płyty, sytuacja ta wydaje się z jednej strony dość zabawna (odbieranie „Pana Planety” pod kątem melodii i piosenek), z drugiej jednak – był to chyba logiczny krok w procesie poznawania tego enigmatycznego słuchowiska.

Wiele osób uważa „Wichurę” za kulminacyjny punkt „Pana Planety”. Zgoda, jednak mając na uwadze koncept schizofrenicznej podróży kosmicznej, śmiało można pokusić się o wyróżnienie jej dwóch szczytowych momentów. „Wichura” byłaby tu czymś w rodzaju lotu pod prąd w siejącym zniszczenie deszczu meteorytów. „Gwiazdy” zaś, jak sama nazwa wskazuje, wypłynięciem w kosmiczny, gwiezdny spokój, kojący po wspomnianej wcześniej destrukcji, ale i będący wyciszeniem przed podróżą do apokaliptycznego jądra Ściankowego kosmosu, utworu tytułowego. Pod względem kompozycyjnym, „Gwiazdy” to właściwie tylko parę zapętlonych dźwięków, intrygujący monolog Macieja Cieślaka i prześliczny dźwiękowy stan nieważkości w środku utworu. Nadzwyczaj skromne środki wyrazu, wspólnie tworzące jednak najczęściej zgłębiany przeze mnie zakamarek „Pana Planety”. Mimo wszystko – wciąż jeszcze do końca nie odkryty. [turas]

Na koniec moje dwa ulubione teledyski zespołu:

[camel]




poniedziałek, 7 listopada 2011

Płytowe premiery jesienne, cz.2



[camel]


8 listopada
Katarzyna Groniec – Pin-up princess
Illusion – The best of Illusion
Cyndi Lauper – To Memphis with love [cd/dvd, live]

10 listopada
Chris Rea – The journey 1978-2009 [2 cd, best]
Morcheeba – Very best of Morcheeba

14 listopada
LENNY VALENTINO – UWAGA! JEDZIE TRAMWAJ [reedycja]
Ozzy Osbourne – God bless Ozzy Osbourne [dvd, blu-ray]
Buldog – Laudatores tempores acti
Ewa Farna – Live – niezapomniany koncert urodzinowy [cd/dvd]
Slash, Myles Kennedy – Made in Stoke 24/7/11 [cd, dvd, blu-ray]
R.E.M. - Part lies, part heart, part thruth, part garbage, 1982-2011
Mieczysław Szcześniak – Sings / Znaki
Seal – Soul 2
Ozzy Osbourne – Speak of the devil [dvd]
Stanisław Soyka – Stanisław Soyka śpiewa 9 wierszy Czesława Miłosza

15 listopada
Various Artist – Listy do M. [ost]
Kabaret Moralnego Niepokoju – Galaktikos [dvd, blu-ray]
Various Artists – Niedziela na Głównym – Piosenki Wojciecha Młynarskiego
Kora – Ping Pong
Afromental – The B.O.M.B.
Ian Gillian – Mercury High – Story of [2cd. Best]

21 listopada
RIHANNA - TALK THAT TALK [cd, deluxe]
Kate Bush – 50 words for snow [cd, lp]
Jan Kaczmarek, Leszek Możdżer – A look of freedom
Czesław Śpiewa – Czesław śpiewa Miłosza
Nickelback – Here and now
Michael Jackson – Immortal [cd, deluxe]
VARIOUS ARTIST - PROJEKT SI 031 [reedycja]
Agressiva 69 – Republika 69

22 listopada
Muzykoterapia – Piosenki Izy
Various Artists – Przepis na życie [ost]
Duże Pe – Nowoczesny hip-hop vol.2

28 listopada
Fisz Emade - Zwierzę bez nogi
Kylie Minogue – Aphrodite les folies – live in London [2cd/dvd, blu-ray]
Wham! - The final [cd, cd/dvd]
Gorillaz – The Singles 2001-2011 [cd, cd/dvd. Lp]

5 grudnia
Alicja Janosz - Vintage
Nightwish – Imaginaerum
Beyonce – Live at Roseland [dvd], Live at Roseland: Elements of 4 [deluxe dvd]
Shakira – Live from Paris [dvd, blu-ray]

7 grudnia
Gienek Loska Band – Hazardzista

21 lutego
Pezet – Co mam powiedzieć

MUCHY - CHCĘ CI COŚ POWIEDZIEĆ
COOL KIDS OF DEATH - COOL KIDS OF DEATH [reedycja]

sobota, 8 października 2011

Nosowska - 8



[camel]
ocena: 8/10


Szósta (piąta autorska) płyta Kasi Nosowskiej uświadamia mi, że ostatnimi czasy wolę solową twórczość tej pani, niż z Heyem. Heyowi przez ostatnie lata zdarzały się płyty słabsze ("Music music") i przeciętne ("Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!") podczas gdy trzy ostatnie wydawnictwa Nosowskiej są świetne – zaczynając od przebojowego "UniSexBlues" poprzez klimatyczną płytę z piosenkami Agnieszki Osieckiej, a na najnowszej "8" kończąc.

Kasia na tym albumie jest taka jaką znamy od lat – neurotyczna, depresyjna i mroczna. Z jednym wyjątkiem – wieńczącym całość O lesie. Piosenki, poza kilkoma wyjątkami (Daj Spać, Nomada, Ziarno, O lesie) utrzymane są w balladowych klimatach. Nowością są pojawiające się gdzieniegdzie smyczki, klarnet, trąbka i saksofon, które świetnie urozmaicają brzmienie płyty. Tematyka tekstów jest różnorodna. Jest o miłości (Rozszczep, Nomada, Tętent), przyrodzie (Pa, Ulala, O lesie), Bogu (Kto?) i nudzie (Czas). Dla wszystkich, którzy dość mają „smutnej Nosowskiej” album kryje niespodziankę – wspomniany wyżej utwór O lesie, w którym Kasia kreśli wizję lasu, w który „wślizguje się źdźbłem złotym, ostatnim” gdzie „pasą się mgły”, a o „poranku rosa lśni” po czym zachęca nas byśmy porzucili miasto i tam poszli. Powtarzane słowa „musisz tu przyjść” pozostają w głowie jeszcze długo po wybrzmieniu ostatniego dźwięku „8” i pozostawiają słuchacza w poczuciu dobrze spędzonych 46 minut, bo tyle trwa ten album. Trio Nosowska-Macuk-Bors znów potwierdza klasę i każe czekać na dalsze efekty swoich działań. Jedyne moje zastrzeżenia budzi bardzo ascetyczna oprawa graficzna – począwszy od okładki (do której solowa Nosowska jakoś nie ma szczęścia), a na książeczce kończąc (teksty wydrukowane na czarnym tle, bez wspaniałych zdjęć wykonanych przez Anię Głuszko-Smolik, dostępnych choćby na stronie artystki).

Reasumując to kolejna bardzo dobra płyta Nosowskiej, pokazująca, że Kasia nie ma sobie równych w pisaniu tekstów i ich interpretacji. Tym, którym mało pozostaje czekać na trasę promującą album oraz nowy album Heya, który ma się ukazać już w przyszłym roku.

piątek, 23 września 2011

Płytowe premiery jesienne



EDIT: UAKTUALNIONE


[camel]



23 września
NOSOWSKA - 8 [do 7 października tylko w empikach]

26 września
Discovery - reedycje Pink Floyd
Animals, The dark side of the moon, The wall, The divison bell itd.
David Gilmour - At Hammersmith Odeon [dvd, koncert z 1984 roku]
Steve Hackett - Beyond the shrouded horizon [cd,lp]
Steve Hackett - Once above the time
Joe Bonamassa, Beth Hart - Don`t explain
Beastie Boys - Legendary [niepublikowane nagrania archiwalne]
Massive Attack - Live in the 3rd demension [dvd]
Tangerine Dream - Live in Amercia 1982 [dvd]
Joss Stone - Super duper hits: The best of Joss Stone
Emerson, Lake & Palmer - The birth of the band [dvd]
Gillan - The glory years [dvd]

27 września
Manchester - Chemiczna broń
Ireneusz Krosny - Too funny for words [dvd]

28 września
Pearl Jam - Twenty years OST

30 września
ŁONA I WEBBER - CZTERY I PÓŁ
Sting - 25 years [3cd+dvd]
Feist - Metal [cd,deluxe]
Steve Reich - WTC 9/11, Mallet Quartet, Dance Patterns

3 października
Tony Bennets - Duets II [cd,cd/dvd]
Julia Marcell - June
MGMT - Late night talles
The Miles Davis Quintet - Live in Europe 1967 [bootlegi, cd,cd/dvd]
Kumka Olik - Nowy koniec świata
Nigel Kennedy - The four elements
Happysad - Zadyszka [cd/dvd]
Aga Zayran - Księga olśnień
Madox - La revolution sexuelle

6 października
Beastie Boys - Awesome? I fuckin` shot that! [2 dvd]

7 października
Bjork - Biophilla [cd,deluxe]

10 października
COOL KIDS OF DEATH - PLAN EWAKUACJI
Pati Yang - Jaszczurka [reedycja]

11 października
T.Love - T.lovestory [15cd+dvd]
Yugopolis - Yugopolis 2 [cd,limited]

15 października
ŚCIANKA - COME NOVEMBER [2cd]

17 października
KOMBAJN DO ZBIERANIA KUR PO WIOSKACH - KARMELKI I GRUZ
Coma - Czerwony album

24 października
Peter Gabriel - New Blood - Live in London [deluxe]
Coldplay - Mylo Xyloto
Paul Simon - Songwriter

28 października
U2 - Achtung Baby [reedycja; cd, lp, deluxe]

31 października
Placebo - We come in pieces [dvd]
Deep Purple - Live in Montreux 2011 [cd,dvd,blu-ray]

18 listopada
Ozzy Osbourne - God bless Ozzy Osbourne [dvd,blu-ray]
Slash, Myles Kennedy - Made in Stoke 24/7/11 [cd,dvd,blu-ray]

21 listopada
RIHANNA - [tba]

22 listopada
Pezet - Co mam powiedzieć

środa, 21 września 2011

100. post!



To już setny krockusowy post! W trakcie prawie 2,5 roku działalności odwiedziło nas ponad 11 tysięcy unikalnych użytkowników czyniąc ponad 21 tysięcy pageload`ów. Napisaliśmy 27 recenzji, 19 relacji, 14 tekstów w dziale „specjalne” (opowiadanie noir plus biografia Myslovitz), po 8 części półrocznych podsumowań filmowych, podsumowań muzycznych i zapowiedzi płytowych oraz 6 notek redakcyjnych. Napisałem/opublikowałem 69 materiałów (tekstów, zapowiedzi, plików video, zdjęć), 11 z opublikowanych tekstów popełniła Dominika, 8 Adam Osiński, 4 Ania Wasilewska-Stawiak, 3 Iris, po jednym moozgo, quid, Kamil Ł, Filip Szałasek i Paulina. Najwięcej materiałów na Krockusie poświęconych jest zespołom Myslovitz (12 tekstów) oraz Hey (9 tekstów). Przeciętnie blog odwiedza kilkanaście osób dziennie, choć zdarzały się i wyniki trzycyfrowe. Posty są publikowane średnio co dziewięć dni.

W najbliższym czasie zaplanowane są recenzję nadchodzących wydawnictw np. nowego albumu Nosowskiej. Możliwe też jest pojawienie się nowych działów takich jak „Płyta po płycie” oraz „Znamienita kolekcja”. Dziękuję za czytanie Krockusa i polecam czytanie go w dalszym ciągu.

pozdrawiam
[camel] & krockusowa załoga

środa, 14 września 2011

Kocham Katowice -
146. Urodziny Miasta



[camel]
ocena: 8/10


Jeszcze nigdy Katowice tak hucznie, długo i różnorodnie nie świętowały swoich urodzin. Tym razem obchody urodzin miasta trwały aż trzy dni i obejmowały nie tylko koncerty muzyczne, ale także np. zawody sportowe. Ja jednak skupię się na wrażeniach muzycznych.

Dzień pierwszy – 9 września, piątek

Tego dnia najważniejsza scena mieściła się na ulicy Mariackiej. Gwiazdami były wrocławskim raper L.U.C. Oraz rockowe wcielenie Braci Waglewskich czyli Kim Nowak.

O dwudziestej na scenie wkroczył Łukasz Rostkowski czyli L.U.C. i rozpoczął swój show, na który złożyły się utwory z kilku jego płyt. Jako, że nie jestem znawcą jego twórczości więc nie podam wam tytuły konkretnych piosenek. Po kilku utworach zespół opuścił scenę zostawiając na niej tylko świetnego beatboxera Zgasa, który wprowadził nas w dalszą część koncertu. Po tej introdukcji ponownie pojawili się muzycy, tym razem dziwacznie poprzebierani. Utworem, który wzbudziły największe reakcje publiczności była piosenka o półobrocie Chucka Norisa, która została odśpiewana wespół z głównym bohaterem wieczoru. L.U.C. Wielokrotnie wspominał o śląskim rapie (Fokusie, Rahimie i Magiku) oraz życzył miastu wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

Po nim po godzinie 22 na scenę weszli Kim Nowak w składzie Bartek Waglewski czyli Fisz, jego brat Piotrek czyli Emade oraz Michał Sobolewski, którzy zaczęli grać kolejno na basie, perkusji i gitarze. Odegrali prawie całą swoją, jak dotąd jedyną, płytę z jej najlepszymi fragmentami czyli King Kongiem (dwukrotnie – na początek i finał występu), Szczurem, Rekinem, Nożem oraz Spacerem. Niesamowita energia, świetne wykonawstwo (rewelacyjny Michał Sobolewski oraz Emade) oraz niesamowicie żywiołowo reagująca publiczność sprawiły, że ten koncert na długo pozostanie w pamięci jego uczestników. Całość trwała ponad 80 minut, czyli prawie dwa razy dłużej niż trwa płyta tego tria. Czekam na ich klubowy koncert i oczywiście na nowy materiał.

Dzień drugi – 10 września, sobota

Nagromadzenie koncertów tego dnia doprowadziło do tego, że trzeba było z czegoś zrezygnować, by móc coś innego zobaczyć (i usłyszeć). Ja zdecydowałem się tego dnia na koncerty na ulicach Mariackiej i Mielęckiego więc niestety ominęły mnie występy Zakopowera i Kory na Dolinie Trzech Stawów oraz Świetliki w podcieniach Centrum Kultury Katowice. Jednak nie żałuję swojego wyboru, bo koncerty na najbardziej imprezowych katowickich ulicach zaliczam do udanych. Ale po kolei.

O 19.30 na scenie wkroczył raźno zespół BiFF. Ich koncert nie różnił się zbytnio od ich Offowego występu więc po szczegóły zapraszam do mojej relacji z tego festiwalu. Z zagranych utworów usłyszeliśmy więc Ślązaka, Pies 1, Jesienne drzewa, Na pomoc i Moją dziewczynę. Znów urocza Ania Brahaczek i znów dobry koncert.

Następnie przeniosłem się na graniczącą z Mariacką ulicę Mielęckiego gdzie na tourbusie Red Bulla już grał Fisz Emade Tworzywo. Okazało się, że zaczęli wcześniej niż to było planowane więc zobaczyłem tylko około 40 minut koncertu na który złożył się głownie materiał z "Piątku 13" oraz "Heavi Metalu" plus klasyki w rodzaju Muzyka Wszechświata, Dynamit i 30 cm. Dobry koncert, szczególnie rozciągnięta chyba do dziesięciu minut wersja Dynamitu.

I znów zmiana sceny, na tę ulokowaną na ulicy Mariackiej. Na scenie Negatyw. Zespół, który najlepsze lata ma już za sobą, choć ich ostatni koncert na dachu Wydziału Fizyki Uniwersytetu Śląskiego pozytywnie mnie zaskoczył i sprawił, że chciałem ich zobaczyć raz jeszcze. Śląski kwintet dojrzał muzycznie, wzbogacił swój skład o trębacza, który świetnie uzupełnił skład w kilku utworach oraz zmienił swoich dawnych muzyków – ze starej ekipy zostali tylko Mietal i Afgan Gąsior. Materiał przekrojowy – zarówno utwory z najlepszego, debiutanckiego "Paczatarez"(Lubię Was, Amsterdam, Dziewczyny nie palcie marihuany), jak i z "Manchesteru" (Nie Udawaj) oraz najnowsze piosenki z wydanego w zeszłym roku 'Virusu' (Każdy ma słabsze dni, Ty i ja, Virus). Znów dobry koncert, szkoda, że nie byłem na początku, gdzie na pewno zabrzmiał Paczatarez, którym często otwierają koncerty.

Przenosimy się pod Red Bullowy bus na który już grał były mieszkaniec tego miasta czyli Abradab z ekipą. Na koncert złożyły się zarówno piosenki z jego kariery solowej (Piosenka o G, Miasto jest nasze czy Rapowe Ziarno 2) oraz klasyki Kalibra 44 (Normalnie o tej porze, Konfrontacje). W dwóch kawałkach Abradaba wokalnie wspomógł, również pochodzący z Katowic Gutek. Sądząc po reakcji publiczności występ się spodobał, w sumie nic dziwnego – Abradab to nadal jeden z najważniejszych reprezentantów krajowego hip-hopu.

Pod koniec tego dnia udało mi się jeszcze zobaczyć i usłyszeć ekipę Jacka Szymkiewicza czyli Pogodno. Zaskoczyli coverem utworu Allelujah Leonarda Cohena oraz Włamywacza Łony. Jednakże nie zagrali swoich najlepszych numerów czyli Pani w Obuwniczym, Spierdalacza i Orkiestry co trochę zawiodło publiczność. Jednakże, po tych dwudziestukilku minutach na których byłem nie mogę powiedzieć, że to był zły występ. I tym sposobem po najważniejszym dniu katowickich urodzin został jeszcze tylko jeden.

Dzień trzeci – 11 września, niedziela

O godzinie 19 w podcieniach Centrum Kultury Katowice im. Krystyny Bochenek zaprezentował się Piotr Bukartyk. Artysta ten, mimo, iż gra od blisko trzech dekad, dopiero kilka lat temu zaistniał wśród szerszej publiczności. Niewątpliwie wpływ, na to miała jego autorska audycja Ładne Kwiatki oraz poranne wizyty w programie Wojciecha Manna na antenie radiowej Trójki, w której (najczęściej z Krzysztofem Kawałko) prezentował najczęściej premierowy utwór. Kilkanaście z tych utworów znalazło się na płycie „Z czwartku na piątek”, która okazała się być dużym sukcesem. To właśnie wiele z tych utworów usłyszeliśmy w niedzielny wieczór – Niestety trzeba mieć ambicję, Sznurek, W Warszawie sen o sławie, oraz rozsławiona przez Zbigniewa Zamachowskiego i Grupę Mo Carta Kobiety jak te kwiaty, które do dziś utrzymują się na trójkowej Liście Przebojów. Poza tymi piosenkami zabrzmiała Ballada drobiowa, którą artysta przygotował w trakcie warsztatów na tegorocznych Przystanku Woodstock, Małgocha czy Grzech. Zgromadzony w podcieniach CKK tłum nie chciał wypuścić Artysty ze sceny w związku z czym musiał bisować aż trzy razy. Dobrą wiadomością dla fanów Piotra Bukartyka będzie informacja o przygotowywanej na marzec nowej płycie.

I znowu zmiana miejsca. Tym razem Mielęckiego i zaparkowany tam Redbullowy torurbus. A na nim główna gwiazda tego dnia czyli Monika Brodka. Niezwykłe tłumy (podobno ponad 6 tysięcy ludzi) zgromadzone o tej porze u zbiegu ulic Mariackiej i Mielęckiego świadczył o tym, że Artystka ma sporą grupę fanów. Niestety warunki w jakich odbierałem koncert (tłum i daleka odległość od sceny) sprawiły, iż nie mogłem w pełni cieszyć się płynącą z dach busa muzyką. Repertuar podobny do konceru katowickiego i wrocławskiego z tym, że tym razem Monika zagrała jeszcze Niagara Falls, którą wykonywała z Silver Rocket oraz cover Cyndi Lauper Girls just wanna have fun. I – pewnie ze względu na wysokość – nie zdecydowała się rzucić w publiczność podczas drugiego wykonania Grandy. Co nie zmienia faktu, że Brodka wraz ze swoim zespołem dała świetny koncert.

I tak około godziny dwudziestej drugiej 146. urodziny Katowic przeszły do historii. Ciekawe co Organizatorzy (czyli Instytucja Kultury Katowice – Miasto Ogrodów) przygotują za rok, by świętować kolejne urodziny stolicy Górnego Śląska. Te należy zaliczyć do bardzo udanych.
















Na fotografiach kolejno: Kim Nowak, L.U.C., BiFF, Fisz Emade, Negatyw, Abradab, Piotr Bukartyk, Brodka

piątek, 26 sierpnia 2011

Off Festival 2011, 5-7 sierpnia 2011, Katowice. Część trzecia



[camel]


Dzień trzeci – sobota

Ostatni dzień Off Festivalu rozpocząłem koncertem The Lollipops na Scenie Prezydencji. Znając kilka utworów wcześniej liczyłem na dobry, rockowy koncert i nie zawiodłem się. Spóźniłem się trochę więc nie wiem czy było Good girl.

Następnie, na tej samej scenie zaprezentowali się: Ania Brachaczek, Hrabia Hoffman i inni czyli zespół BiFF. Zespół mający na koncie kilka przebojów takich jak Pies 1 czy przede wszystkim Ślązak, z którym kiedyś zaprezentowali się na festiwalu opolskim. Ania Brachaczek jest uroczą, komunikatywną osobą więc bez trudu złapała kontakt ze zgromadzoną pod sceną publicznością. Zagrali dużo materiału z debiutanckiej płyty oraz kilka nowych piosenek. Fajny, luzacki koncert.

Po BiFFie na Scenie Leśnej zaprezentowała się Bielizna dowodzona przez jarka Janiszewskiego by zagrać swój kultowy, debiutancki album „Taniec Lekkich Goryli” sprzed 24 lat. I to właśnie ten występ był dla mnie największym zaskoczeniem tegorocznego Offa i jednocześnie najlepszym koncertem na jakim miałem okazję na tej edycji być. Janiszewski kojarzył mi się do tej pory z utworem Nogi jego innej formacji Czarno-Czarni i dość niewybrednym humorem. Tym razem jego konferansjerka była odpowiednia, przedstawił realia w jakich powstawała płyta, doprawiając swą opowieść zabawnymi anegdotami. A ja odkryłem, że debiutancki album Bielizny to świetny materiał ze świetnymi piosenkami takimi jak Stefan, Dwóch wchodzi, jeden wychodzi, Kołysanka dla narzeczonej czy Dom rodzinny. Niestety publiczność zgromadzona pod sceną musiała stać w deszczu, który pod koniec przerodził się w regularną ulewę. Nie zabrzmiała, ze względów czasowych, ostatnia piosenka z płyty czyli Prywatne życie konduktorki PKP.

Niestety z powodu ulewy nie było mi dane zobaczyć Abradaba, który miał na swoim koncercie wykonać również utwory Kalibra 44. Jak się później dowiedziałem, jego koncert został przesunięty na godzinę 2 w nocy czyli wtedy kiedy już mnie nie było na terenie festiwalu. Szkoda.

Koło godziny 19 na stoisku „Church” zaprezentował się Maciek Cieślak. Solo z gitarą. Usłyszeliśmy kilka piosenek z których najbardziej znana to Satellites. Mam nadzieję, że znajdzie się ona na nowym, dwupłytowym albumie Ścianki, który ma mieć premierę w połowie października.

Widziałem także fragmenty koncertów Liars, dEUS i Ariel Pink`s Haunted Grafitti. Jednakże największe wrażenie zrobił na mnie występ amerykańskiej Oneidy na Scenie Eksperymentalnej. Potężne, rockowe brzmienie z dwoma pekusjami. Naprawdę mocny akcent prawie na koniec tegorocznej edycji Off Festivalu.

Niestety ze względu na deszcz wyszedłem z terenu Doliny Trzech Stawów wcześniej rezygnując z koncertów Public Image Ltd., Igora Boxxa, Sebadoha i (niestety także) Abradaba.

PODSUMOWANIE

Drugą edycję Off Festivalu w Katowicach zaliczam do udanych. Mankamenty z poprzedniego Offa czyli nadgorliwą ochronę i słabo zaopatrzoną strefę gastronomiczną poprawiono – jedzenie było różnorodne a panowie ochroniarze mili i pomocni. Pogoda, poza ostatnim dniem dopisała. Cieszyło stoisko „Church” na którym można było często spotkać panów Macieja Cieślaka i Maccio Morettiego, posłuchać niezapowiadanych koncertów czy kupić wydawnictwa i gadżety wytwórni Lado ABC i My Shit In Your Coffee. Dobrym pomysłem była także Kawiarnia Literacka na której mogliśmy posłuchać Kazimierza Kutza, Michała Witkowskiego, Skibę czy Janusza Rudnickiego. Szósty Off Festival przeszedł do historii, a nam pozostaje czekać na jego kolejną edycję. Widzimy się za rok na Dolinie Trzech Stawów!











Na fotografiach kolejno: Bielizna, The Lollipops, BiFF, Maciej Cieślak i Oneida

środa, 24 sierpnia 2011

Off Festival 2011, 5-7 sierpnia 2011, Katowice. Część druga



[camel]


Ten dzień zaczął się dla mnie od koncertu znanej z programu „Must be the music. Tylko Muzyka” Olivii Anny Livki. Zasłynęła tam wykonaniem rewelacyjnej piosenki Tel Aviv, której jednak nie usłyszeliśmy na występie. Olivia grająca (świetnie) na basie oraz perkusistka to jedyne osoby, które były w tym czasie na scenie. Usłyszeliśmy tylko cztery utwory z powodu ciągłych problemów technicznych. Mimo to nie przeszkodziło mi to w zapamiętaniu tego koncertu jako bardzo dobry. Chętnie posłuchał bym Olivii w otoczeniu większego zespołu i na pełnowymiarowym koncercie.

Po występie Olivii na Scenie Leśnej zagrała dowodzona przez Marcina Babko grupa Muariolanza, która promowała płytę "Muafrica". Bujająca, inspirowana afrykańskimi brzmieniami muzyka idealnie pasowała na słoneczne popołudnie.

Następnie na Scenie Prezydencji (czyli „Namiocie Trójkowym”) pojawili się chłopcy z Kamp!. Ich styl można zakwalifikować jako rock z elementami elektroniki. Krótki, półgodzinny set mógł się spodobać – to dość przyjemne, melodyjne piosenki. Teraz wystarczy poczekać co zaprezentują na swoim debiutanckim albumie.

Po Kampie! Dane mi było zobaczyć fragmenty koncertu Asi Miny, która zaprezentowała się na scenie z liczną orkiestrą dęta oraz zespół Mikrokolektyw na Scenie Eksperymentalnej – jazzowy duet z elementami elektronicznymi, który nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia.

Tym, którzy kręcili się po Stefie Gastronomicznej być może dane było uczestniczyć w secret gigu na stoisku „Church” o nazwie 60 minut projekt, w którym uczestniczyli Macio Moretti grający na samplerze oraz Piotr Zabrodzki na klawiszu. Obszerne fragmenty z tego występu są dostępne w sieci.

Przed dziewiętnastą na tej samej scenie zaprezentowała się formacja Mołr Drammaz założona w połowie lat 90-tych przez Wojtka Kocharczyka (obecnie The Complainer) oraz Asię Bronisławską (czyli Asi Minę). Zespół, w którym znalazł się również m.in. Maccio Moretti (który najwięcej razy wystąpił na tym festiwalu) zaprezentował porywającą muzyką opartą o rytm, który pełnił na tym koncercie rolę wiodącą.

Przed dwudziestą na Scenę mBanku wyszły Kury Tymona Tymańskiego w trzyosobowym składzie by zagrać kultową płytę "P.O.L.O.V.I.R.U.S.”. Świetna inicjatywa z prezentacją klasycznych płyt w całości miała jeszcze zostać powtórzona dwukrotnie w tegorocznej edycji Offa. Płyta została odegrana dobrze, oczywiście pojawiła się Jesienna Deprecha i Szatan. Niektórzy narzekali na zbyt mały skład, który nie był w stanie oddać bogactwa brzmieniowego tej płyty, mi osobiście to nie przeszkadzało. Zawsze fajnie zobaczyć Tymańskiego na scenie, bo to postać nietuzinkowa.

Po tym wydarzeniu widziałem fragmenty koncertów Gang Of Four („dziadkowie z werwą” tak bym to określił) i Destroyer na Scenie Leśnej.

O północy na Scenę mBanku wyszedł headliner tegorocznej edycji imprezy czyli Primal Scream by odegrać, obchodzącą w tym roku dwudziestą rocznicę powstania, swoją kultową płytę „Screamadelica”, laureatkę pierwszej nagrody Mercury Music Prize. To rzeczywiście niezwykła muzyka z elemetami rocka, house czy muzyki gospel. Godzinny koncert z takimi kawałkami jak Movin` on up, Higher than the sun, Come Together czy Loaded porwał offową publiczność. Na koniec zespół zaprezentował kilka utworów spoza tego albumu.

Po tym występie zobaczyłem jeszcze na Scenie Eksperymentalnej kanadyjską formację Suuns, której koncert oceniam bardzo dobrze. Energetyczne granie w sam raz na tak późną porę. I tak skończył się dla mnie mój drugi dzień Off Festivalu, na którym spędziłem trzynaście (!) godzin.















Na fotografiach kolejno: Olivia Anna Livki, Muariolanza, Kamp!, 60 minut projekt, Mikrokolektyw, Mołr Drammaz, Kury i Primal Scream


sobota, 20 sierpnia 2011

Off Festival 2011, 5-7 sierpnia 2011, Katowice. Część pierwsza

Szósta edycja, po raz drugi w Katowicach. Przez kilka najbliższych dni, w trzech częściach postaram się opisać kolejną edycję najważniejszego festiwalu muzyki alternatywnej w naszym kraju.



[camel]
ocena: 7.5/10

5 sierpnia - dzień pierwszy

Po przybyciu na teren festiwalu, rozeznaniu się w festiwalowej infrastrukturze – czyli strefie gastronomicznej i handlowej, odkryciu stanowiska „Church” wytwórni LADO ABC (Macio Morettiego) i My Shit In Your Coffee (Maćka Cieślaka), obejrzeniu fragmentu koncertu L. Stadt (było Death of a surfer girl więc fajnie) udałem się na pierwszy ważny dla mnie koncert tego festiwalu.

Mowa o The Car Is On Fire na Scenie mBanku, którzy na Offie wystąpili już trzeci raz. Pierwszy raz w oficjalnym, pięcioosobowym składzie. Na program koncertu złożyły się głównie nowe piosenki (w tym świetne Lazy Boy, który w pewnych kręgach stał się alternatywnym przebojem lata) oraz utwory z ich ostatniego wydawnictwa „Ombarrops!” (Cherry Cordial, utwór tytułowy), na koniec zostawili jeden ze swoich najlepszych utworów czyli Love. z „Lake & Flames”. Ogólnie dość przeciętny koncert, lepiej byłoby gdyby skupili się na materiale z dwóch pierwszych płyt.

Następnie na Scenie Leśnej zaprezentował się Lech Janerka z zespołem, który zagrał świetny, rockowy koncert, który wypełniał głównie materiał z lat 80-tych – zarówno Klausa Mitffocha (Ogniowe Strzelby, Klus Mitroch, Muł pancerny, Ewolucja,rewolucja i ja) jak i solowej (Ta zabawa nie jest dla dziewczynek, Strzeż się tych miejsc i na finał Wyobraź sobie). Janerka w bardzo dobrej formie, czekam na nową płytę.

We fragmentach udało mi się zobaczyć koncerty punkowego Dezertera, kobiecego kwarteru Warpaint ze Stanów Zjednoczonych oraz początek występu Baaby Kulki, na którym Gaba zaśpiewała socjalistyczną piosenkę o metalowcach.

Przed 20 na Scenie mBanku zaczął grać kanadyjski elektroniczny duet Junior Boys (na koncercie uzupełniony o perkusistę). Materiał złożony został z drugiej, trzeciej i najnowszej płyty zespołu. Usłyszeliśmy więc moje ulubione Double shadow i In the morning. Udany występ, szkoda, że tak krótki, ale takie są offowe standardy. Zimą mają grać minitrasę po Polsce, więc jak będą w okolicy to się pewnie wybiorę by zobaczyć ich pełnowymiarowy koncert.

Półtorej godziny później na tej samej scenie zaprezentował się Czesław Śpiewa, a dokładniej jego formacja Tesco Value, w której śpiewał na długo przed „Debiutem” i piosenkach o maszynce do świerkania czy Mieszku i Dobrawie. Są to, prawie w całości, piosenki po angielsku, z jednym bodaj polskim wyjątkiem. Zagrane chyba w siedmiooobowym składzie. Osobiście wolę Czesława w polskiej odsłonie, choć i temu koncertowi nie można nic zarzucić. W finale do głównego bohatera wieczoru dołączyła Gaba Kulka.

Na koniec mojego pobytu na pierwszym dniu Off Festivalu widziałem fragmenty szalonego show Syryjczyka Omara Souleymana na Scenie Eksperymentalnej T-Mobile Music, dla których jego występ był jednym z najlepszych momentów Offa – faktycznie było to dość niezwykły, arabsko-transowy koncert oraz początek występu Mogwaia, których widziałem na Offie już kilka lat temu. Jako, że wtedy średnio mi się podobało, to i tym razem nie chciało mi się zostawać do końca. Jednakże to co udało mi usłyszeć tym razem było całkiem dobre.







Na fotografiach kolejno: Lech Janerka, The Car Is On Fire, Junior Boys i Czesław Śpiewa Tesco Value

środa, 17 sierpnia 2011

Półroczne podsumowanie filmowe. Styczeń-czerwiec 2011, część druga.


W tej części ranking filmów z odbywającego się w maju 14. Festiwalu Filmów Kultowych w Katowicach oraz jeden polski film z końca lat 90-tych.




[camel]


6. Mózg z planety Arus (5/10, 1957)

Film prezentowany w cyklu Najgorsze Filmy Świata więc raczej arcydzieła się nie należało spodziewać. Czarno-białe 'dzieło' opowiada o tajemniczym mózgu, który by pozostać na Ziemi, musi wcielić się w ciało jednego z jej mieszkańców (np. człowieka lub psa). Akcja opiera się na tym, by ów mózg (który jest poszukiwanym zbiegem z planety Arus) z owego ciała przepędzić. Nieporadne efekty specjalne, przypadkowo śmieszne dialogi, absurdalność tematu. Tego właśnie możemy spodziewać się wybierając na FFK obrazy z cyklu Najgorsze Filmy Świata. Satysfakcja gwarantowana.

5. Dzikie Anioły (5.5/10, 1966)

Tytułowe 'Wild Angels' czyli 'Dzikie Anioły' to gang motocyklowy wzorowany na 'Hell`s Angels'. Ich życie sprowadza się do picia alkoholu, podrywania dziewczyn, wszczynaniu burd i oczywiście jeździe na motocyklach. Akcja filmu opiera się na poszukiwaniach zaginionego kompana. Finałowa scena jest dość kontrowersyjna, ale nie będę psuć przyjemności tym, którzy jeszcze tego dzieła pana Cormana nie widzieli. Ciekawostką jest to, że cytaty z tego filmu wykorzystali Primal Scream na swojej kultowej płycie 'Screamadelica' sprzed dwudziestu lat, zaprezentowanej kilkanaście dni temu na Off Festivalu.

4. Filantropia (7.5/10, 2002)

Współczesny obraz produkcji rumuńskiej zbliżony tematyką do omawianych przeze mnie w półrocznych podsumowaniach filmowych czeskiego „Do Czech razy sztuka”. Starzejący się nauczyciel ma dość swojego monotonnego życia oraz swojej nudnej żony. Postanawia więc poderwać młodą dziewczynę. By zdobyć środki na kosztowne randki tafia do świata żebraczego biznesu. Niezwykle interesujący film z ciekawym klimatem. Kto by się spodziewał, że Rumuni robią takie mądre i ambitne kino.

3. Nie lubię poniedziałku (8/10, 1971)




'Nie lubię poniedziałku' opowiada o pewnym feralnym dniu kilkunastu mieszkańców Warszawy. Jesteśmy świadkami przyjazdu do stolicy włoskiego przemysłowca, perypetii rolnika z Sulęcic, który poszukuje w stolicy dreblinek do kombajnu, milicjanta jeżdżącego na motorze ze swoim synkiem, gdyż w przedszkolu panuje epidemia i artysty sztuki nowoczesnej. Będziemy także obserwować napad na bank. Świetny humor, doborowa obsada oraz niesamowite zdarzenia bohaterów filmu sprawia, że film, mimo swoich czterdziestu lat znakomicie się ogląda.

2. Homo.pl (8.5/10, 2007)




Dokument Roberta Glińskiego (twórcy głośnego filmu 'Cześć, Tereska') opowiada, jak sugeruje tytuł, o polskich homoseksualistach. Robi to w sposób normalny, pozbawiony skandalów i kontrowersji. Właśnie w tym tkwi jego siła, że przedstawia gejów i lesbijki w normalny sposób – jak odkryli swoją orientacje seksualną, jak poznali swoich partnerów, czy powiedzieli najbliższym o swojej odmienności, czy planują dzieci i ślub, czy obnoszą się ze swoim homoseksualizmem. Bardzo dobrze zrealizowany dokument pokazujący, że homoseksualistów nie należy się bać czy się nimi bulwersować tylko pozwolić im normalnie żyć.

1. Wojaczek (9/10, 1999)




'Wojaczek' to film pokazujący życie i twórczość mikołowskiego poety Rafała Wojaczka, który swoje krótkie dorosłe życie spędził we Wrocławiu studiując polonistykę. Zrealizowane w konwencji czarno-białej dzieło opowiada o wybitnej jednostce, niezwykle wrażliwym młodym poecie, któremu przyszło żyć w szarej i monotonnej rzeczywistości PRL-u. Wojaczek popada w alkoholizm i depresję, leczy się psychiatrycznie, wszczyna bójki, wielokrotnie podejmuje próby samobójcze. Pisze przy tym niezwykłe wiersze, których głównymi tematami są miłość, śmierć, ból i erotyzm. W role Wojaczka doskonale wcielił się amator, młody śląski poeta Krzysztof Siwczyk. Film zostający w pamięci na długo. Wybitne kino opowiadające o niezwykłym człowieku.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Półroczne podsumowanie filmowe. Styczeń-czerwiec 2011, część pierwsza.

Po rocznej przerwie wracają podsumowania filmowe (w drugiej połowie 2010 roku najbardziej podobała mi się czwarta i ostatnia część 'Shreka' oraz 'Skrzydlate świnie'). Dzisiaj część pierwsza dotycząca premier kinowych, a wkrótce część druga w której znajdą się filmy obejrzane na zakończonym dwa miesiące temu 14. Festiwalu Filmów Kultowych w Katowicach oraz jeden polski film z końca lat 90-tych.



[camel]


5. Weekend [3/10, styczeń]

Plejada polskich gwiazd starszego (Jan Frycz, Radosław Pazura, Olaf Lubaszenko, Paweł Wilczak, Tomasz Sapryk] i młodszego pokolenia (Paweł Małaszyński, Małgorzata Socha, Antoni Królikowski) w jednym filmie reżyserowanych przez Cezara Pazurę w gangsterskiej komedii. Zapowiadało się nieźle, niestety film wyszedł kiepski. Pan Reżyser liczył na trzy miliony widzów i się przeliczył – rzadko komu zresztą udaje się ściągnąć taką publiczność do kina. Mało śmieszne żarty z dużą ilością wulgaryzmów i średnią fabułą to na pewno nie jest przepis na udany film. Rozczarowanie.

4. Sala Samobójców [6/10, kwiecień]

Świetny, bardzo aktualny temat – młodzi ludzie w szponach internetowego nałogu i serwisów społecznościowych. Uznani aktorzy tacy jak Agata Kulesza, Krzysztof Pieczyński, Kinga Preis, Roma Gąsiorowska i debiutant Jakub Gierszał. Powstał film, który niektórzy uznali za jedno z najlepszych dzieł polskiej kinematografii ostatnich lat. Ja jednak nie podzielam tego zdania. Świetny początek, przedstawienie postaci, fajna muzyka, pokazanie procesu wciągania się w tytułową Salę samobójców, której przewodniczy postać grana przez Gąsiorowską. Jednakże zbyt duża ilość animacji, dłużyzny i przesadny dramatyzm ostatnich kilkunastu minut filmu ('Oddajcie mi internet', bluzganie rodziców etc.) burzy dobre wrażenie. Mimo wszystko warto zobaczyć, aczkolwiek nie należy się spodziewać arcydzieła. Miło zobaczyć Wrocław na ekranie i moją ulubioną tamtejszą knajpę 'Bezsenność' w której dzieją się finałowe sceny filmu.

3. Nic do oclenia [7/10, czerwiec]




Przyjemna komedia dziejąca się na początku lat 90-tych na pograniczu francusko-belgijskim w momencie zniesienia granic. Bohaterami filmu są Belg Ruben nienawidzący Francuzów oraz Francuz Mathias, którzy postanowili złączyć siły i patrolować granicę. Problem w tym, że siostra Rubena zakochała się w Mathiasie o czym jej brat nie ma pojęcia. Dużo śmiesznych sytuacji i dialogów, pomysłowa fabuła. Jestem na tak.

2. Maraton tańca [7.5/10]




Film dziejący się na polskiej prowincji. Dwie dziewczyny (role grane przez Joannę Kulig oraz Olgę Frycz) postanawiają wziąć udział w tytułowym Maratonie Tańca walcząc o pokaźną nagrodę. Pewien chłopak próbuje zdobyć sercę gwiazdy pop. Dwójka złodziei próbuje ukraść pieniądze przeznaczone na nagrodę. Film Magdaleny Łazarkiewicz w ciekawy sposób ukazuje Polskę jakże inną od tej znanej z wielkich aglomeracji. Świetne role Joanny Kulig oraz Olgi Frycz. Dobre kino.

1. Prosta historia o miłości [8/10]




Debiut reżyserski Arkadiusza Jakubika, aktora znanego z takich filmów jak Wesele czy Dom Zły. Akcja filmu dzieje się na...planie filmowym. W filmie reżyserowanym przez reżysera Patryka Bergera (Bartłomiej Topa) grają aktorzy Aleksander Olczak (Rafał Maćkowiak) i Marta Dąbrowska (Magdalena Dąbrowska). Scenarzystami są Arkadiusz Jakubik oraz Agnieszka Matysiak. Obserwujemy burzliwą relację na linii reżyser-aktorka. W pozostałych rolach zagrali Edyta Olszówka, Beata Kawka, Henryk Gołębiowski, Andrzej Andrzejewski i Emilian Kamiński. Żadna historia o miłości nie jest prosta i Jakubik nakręcił o tym świetny film. Polecam.

niedziela, 24 lipca 2011

Amy Winehouse 1983 - 2011

[camel]


Kolejna osoba dołączyła do grona 'Klubu 27', w którym znajdują się Janis Joplin, Jimi Hendrix, Jim Morrison, Kurt Cobain i Brian Jones. Wielka strata dla muzyki.





czwartek, 14 lipca 2011

Podsumowanie półdekad Świat - PL
Część piąta, XXI wiek

2000-2004


Świat:


Złoto: Radiohead – "Hail to the Thief" (2003)
najlepszy utwór: Where I End and You Begin



Moja ulubiona płyta oksfordzkiego zespołu, idealne połączenie rocka z elektroniką. Począwszy od wściekłego 2+2=5 poprzez transowe Sit down. Stand up., melodyjne Go to Sleep, tajemnicze Where I End and You Begin, rozdzierające We Suck Young Blood, wciągające There, There, kołyszące Punchup at the Wedding, urzekające I will, brutalne Myxomatosis, aż po piękne finałowe Wolf at The Door to płyta rewelacyjna, bliska geniuszu. Przez wielu odbierana jako płyta podsumowująca dotychczasową twórczość Anglików – jednak dla mnie jest ich szczytowym osiągnięciem. Po niej nie udało się Thomowi Yorkowi i kolegom nagrać równie porywającego albumu – albumy "In Rainbows" sprzed 4 lat i tegoroczny "The King of Limbs" były ledwie poprawne.

Srebro: Blur – "Think Tank" (2003)
najlepszy utwór: Ambulance
Brąz: Placebo – "Sleeping with Ghosts" (2003)
najlepszy utwór: The Bitter End


Polska:

Złoto: Cool Kids Of Death – Cool Kids Of Death (2002)
najlepszy utwór: Znam Cię Na Pamięć



Nagrana w domowych warunkach, wydana w nieistniejącym już niestety Sissy Records płyta okazała się być głosem pokolenia, „Generacji Nic”. Buntownicze teksty, świetne melodie, niepodrabialna ekspresja wokalna Krzysztofa Ostrowskiego. Butelki z Benzyną i Kamienie, Dwadzieściakilka lat, Niewarto, Nielegalny, Generacja Nic z części 'Hate' oraz Piosenki o Miłości, Kręcimy się w Kółko, Radio Miłość, Specjalnie dla TV, Znam Cię na Pamięć oraz Uważaj z części 'Love' to utwory wybitne, w dużej części do dzisiaj wykonywane na koncertach CKOD. Polska odpowiedź na przetaczającą się wówczas przez świat New Rock Revolution. Moja polska płyta ubiegłej dekady. Z niecierpliwością czekam na piąty krążek formacji, który ma się ukazać po wakacjach.

Srebro: Ścianka – "Białe wakacje" (2002)
najlepszy utwór: Miasta i Nieba
Brąz: Lenny Valentino – "Uwaga! Jedzie Tramwaj" (2001)
najlepszy utwór: Chłopiec z Plasteliny

2005-2009


Świat:

Złoto: Nelly Furtado – Loose (2006)
najlepszy utwór: Meneater




Prawdopodobnie najlepsza płyta popowa pierwszej dekady XXI wieku. Niezwykła przemiana słodkiego dziewczęcia śpiewającego o tym, że jest wolna jak ptak w wyzwolonego, emanującego sex appealem wampa. Mistrzowska produkcja Timbalanda i pamiętne hity: Meneater, Promiscuous, Say It Right, All Good Things (Comes to an End), In God`s Hands i Do It. Furtado w 2006 i 2007 roku była wszędzie – radio bez opamiętania emitowało jej kolejne przeboje, telewizje puszczały następne teledyski. Niestety, od tego czasu pani Furtado nie wydała kolejnej anglojęzycznej płyty racząc swoich fanów tylko płytą hiszpańskojęzyczną i kolekcją swoich największych hitów. Następny krążek, oby tak dobry jak "Loose", planowany jest na 2012 rok.

Srebro: Lily Allen – "It`s not me, it`s you" (2009)
najlepszy utwór: Not Fair
Brąz: Rihanna – "Good Girl Gone Bad: Reloaded" (2008)
najlepszy utwór: Disturbia

Polska:


Złoto: Ścianka – "Pan Planeta" (2006)
najlepszy utwór: Wichura / Głowa Czerwonego Byka



O płycie szerzej pisałem tutaj. Jak dotąd ostatnia płyta najlepszego zespołu zabiera nas w szaloną podróż. Przewodnikiem jest Maciej Cieślak, który kompromisów nie uznaje. Nie znajdziemy tutaj melodyjnych pioseneczek, poza pierwszą pozycją w trackliście. Znajdziemy za to trans, jazgot i hałas. Warto zaufać Cieślakowi, by pod koniec albumu usłyszeć rewelacyjną Wichurę/Głowę Czerwonego Byka. Wybitny album, oby planowany na jesień jego następca okazał się być kolejnym dowodem Ściankowego geniuszu.

Srebro: Muchy – "Terroromans"(2007)
najlepszy utwór: Najważniejszy dzień
Brąz: The Car Is On Fire – "Lake & Flames" (2006)
najlepszy utwór: Love.

SUPLEMENT



2010`s so far...


Świat:
Rihanna – "Loud" (2010)
najlepszy utwór: S&M

Polska:
Brodka – "Granda" (2010)
najlepszy utwór: W pięciu smakach


LISTA PIĘCIU PŁYT WSZECH CZASÓW:


1.The Beatles – „Abbey Road” (10/10)
2.Cool Kids Of Death – „Cool Kids Of Death” (10/10)
3.Myslovitz - „Miłość w Czasach Popkultury” (9.5/10)
4.Blur - „13” (9.5/10)
5.Radiohead – Hail to the Thief (9/10)