GRA MUZYKA

czwartek, 27 sierpnia 2009

Zaremba - wakacyjny thriller w odcinkach (VII)



[adam osiński]


Na odgłos wystrzału policjant z recepcji zrobił szybki ruch do tyłu. Prawą ręką sięgał do kabury z bronią, a lewą złapał za krawędź drzwi, gotowy do interwencji. Pająk błyskawicznym ruchem sięgnął rękoma do tyłu i wyciągnął zza paska u spodni pistolet, przedtem niewidoczny pod skórzaną kurtką. Bez zastanowienia wymierzył policjantowi dwa strzały w plecy. Martwy mężczyzna runął na podłogę w progu. Ułamek sekundy później lufa pistoletu była wymierzona wprost w Zarembę. Właśnie teraz, po raz pierwszy tego wieczoru, staruszek poczuł strach.
- Nie ruszaj się z tego krzesła, bo skończysz jak on – wycedził przez zaciśnięte usta Pająk.
Zrobił dwa kroki do przodu, chwycił za telefon, wyrwał go z gniazdka i wybiegł na zewnątrz. Rozległa się kanonada wystrzałów, które przerwały spokojny, deszczowy rytm tego wieczoru. Przez ulicę przejechał samochód, którego pasażerowie musieli być nieświadomi toczącego się dramatu. Jeśli byli świadomi, prawdopodobnie zignorowali to. Zaremba wstał z krzesła. Popatrzył na leżące w progu ciało. Trupie oczy, wciąż otwarte, wpatrywały się ślepo w nicość. Śmierć przyszła od najmniej spodziewanej strony. Staruszek wychylił głowę i zobaczył policjanta skrywającego się z bronią w ręku za swoim radiowozem. Zmieniał magazynek. Zaremba miał wrażenie, że jest niezdecydowany i nie bardzo wie, jak się zachować. Nie mogło to dziwić, gdyż staruszek przewidywał, że to jedyny stróż prawa, który pozostał przy życiu. Zniknął także Pająk.

Strzały na moment ustały. Nasłuchiwał jakichkolwiek odgłosów, które nie nadchodziły. A jednak, w pewnym momencie, usłyszał na tyłach posesji kroki biegnącej osoby. A właściwie...tak...dwóch biegnących osób. Wybiegły po chwili z prawej strony. Przez błoto i w strugach rzęsistego deszczu biegła Marta, z czarną torbą w ręku, i mężczyzna, którym był...Pająk. Właściciel motelu spojrzał w stronę policjanta. Siedział tyłem oparty o radiowóz i nie reagował. Może jest ranny – pomyślał Zaremba. Dwójka uciekinierów zatoczyła szeroki łuk i z pewnością biegła w stronę pozostawionego przy wjeździe auta. Zaremba obserwował ich z oddali, gdy nagle otworzyły się cicho drzwi jednego z pokojów. Na czworakach wypełznął Wójcik. Obejrzał się w obie strony i przemieszczał na prawo w pozycji przypominającej żołnierza na wojnie. Staruszek wycofał się z powrotem do pomieszczenia.

wtorek, 18 sierpnia 2009

Zaremba - wakacyjny thriller w odcinkach (VI)



[adam osiński]


Właściciel motelu poczuł uścisk w żołądku, gdy przypomniał sobie z jaką swobodą i szczerością w głosie, bez najmniejszego zająknięcia, urocza, choć już teraz wiedział, że tylko z pozoru, blondynka mówiła o moralności i spokoju sumienia. Zakłamanie, którego nie wyczuł w jej zachowaniu, ale którego był już pewien, okazało się być tak zakorzenione w naturze, że wyparło jakiekolwiek poczucie przyzwoitości. Zaremba był przekonany, że ten cynizm opanował nie tylko podstępną dziewczynę, lecz panoszy się w świecie od lat. Minęło kilka minut, gdy staruszek zauważył pomarańczowe, migające punkciki. Pojazd niewiadomej marki zjechał z drogi i wyłączył światła. Zaremba widział już tylko kontur samochodu, który zamiast podjechać blisko wejścia do recepcji zaparkował tuż za zjazdem. Takiego ruchu, jak tej nocy nie było tu od dawna. Zaremba ocenił, że nie są to kolejni klienci, rezygnujący z utrudnionej jazdy w deszczu, który choć nadal padał, to nie tak intensywnie, jak przed paroma chwilami. Wciąż myślał o wydarzeniach dzisiejszego wieczoru wiedząc, że będą miały one swój dalszy ciąg. Nie często zdarza się obsługiwać mordercę – gwałciciela i parę uciekinierów z torbą wypchaną pieniędzmi. Wszystkie znaki na deszczowym niebie wskazywały, że w aucie jest „brat Michał” lub policjanci, którzy zaaresztują Wójcika. Nikt inny nie widziałby sensu parkować w deszczową noc kilkadziesiąt metrów od motelu.

Z samochodu wyszła jedna osoba. Zaremba miał więc pewność, że nie była to policja wezwana do zatrzymania Wójcika. Sylwetka, którą widział, kierowała się w stronę recepcji, więc właściciel motelu dobrze widział każdy krok stawiany w błocie przez nieznajomego. Pomimo ciągle padającego deszczu człowiek szedł równym, spokojnym krokiem. Czas, który zajmowało mu dojście do drzwi recepcji wydłużał się w świadomości starca nienaturalnie. W końcu zobaczył go wyraźnie w świetle na werandzie. Nieznajomy, ubrany w czarną skórzaną kurtkę, wszedł z marszu do środka nie wycierając nawet butów.
- Potrzebny jest mi pokój na noc – rzucił jeszcze w progu.
- Będzie pan łaskaw zamknąć drzwi. Ciepło mi wywiewa – powiedział szorstko Zaremba, a nieznajomy wykonał polecenie.
Następnie sięgnął pod kurtkę i wyjął dowód osobisty, który podał starcowi. W dokumencie zapisane było nazwisko: Adam Pająk. Zdjęcie przedstawiało dokładnie tego mężczyznę, który stał przed Zarembą. Wpisał dane do księgi, którą Pająk bez słowa obrócił by się podpisać.
- Widzę, że ma pan dzisiaj tylko dwóch gości?
- Trzech. Dostanie pan „dwójkę” – Zaremba obrócił się po klucz.
- Proszę dać mi „piątkę” – popatrzył w oczy staruszkowi, który zrobił to samo – To moja szczęśliwa cyfra.
- Będzie pan potrzebował szczęścia tej nocy?
Pająk nie odpowiedział. Wyciągnął pieniądze i rzucił na biurko. Zaremba obrócił się po raz drugi i spełnił życzenie klienta. Wziął do ręki banknoty i sięgnął do szuflady by wydać resztę. Pająk stał ciągle przed nim i obserwował każdy ruch staruszka.
- Obędzie się bez reszty – powiedział i po raz pierwszy lekko się uśmiechnął.
Zaremba bez słowa zamknął szufladę i podniósł wzrok.
- Mamy towarzystwo – powiedział najzupełniej beznamiętnie, jakby od niechcenia, po tym jak spojrzał w stronę okna.
Pająkowi zszedł uśmiech z twarzy. Wbił wzrok w starca na dwie sekundy po czym raptownie obejrzał się za siebie. Na podjazd wjechały dwa samochody.

Radiowozy policyjne były już dobrze widoczne. Światła wyłączyli, podobnie jak Pająk, tuż po zjechaniu z drogi. Jeden z nich skierował się pod wejście do recepcji, drugi, jadący za nim, odbił na prawo i podjechał pod werandę, przed wejście do jednego z pokoi.
- Po co oni tu przyjechali? Wie pan? – zapytał Pająk, totalnie zaskoczony zaistniałą sytuacją.
Zaremba wzruszył tylko ramionami i pokręcił przecząco głową. Pająk obracał się nienaturalnie patrząc to na staruszka, który zachowywał spokój, to na wydarzenia za oknem. Z radiowozu sprzed recepcji wyszło dwóch mundurowych. Jeden ominął werandę z lewej strony i poszedł na tył kompleksu. Drugi ruszył w stronę recepcji. Tuż przed wejściem spojrzał w okno. Jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem Pająka.
- Policja. Pan jest właścicielem motelu? – powiedział po wejściu spoglądając na Zarembę – Proszę stąd nie wychodzić. A pan kim jest? – Jego wzrok powędrował w bok.
- Klientem – odpowiedział spokojnie Pająk.
Tuż po wypowiedzeniu tych słów rozległ się huk, nieco stłumiony przez padający deszcz. Wszyscy trzej mężczyźni przebywający w recepcji mieli świadomość czym był ten dźwięk. Wystrzał z pistoletu. Właśnie wtedy rozpętało się piekło.

wtorek, 11 sierpnia 2009

Zaremba - wakacyjny thriller w odcinkach (V)



[adam osiński]


Radioodbiornik stał ponownie na środku biurka przed Zarembą, który pochylał się nad nim i nalewał kolejną setkę wódki.
- Gdybym nie była głodna, mógłbyś mnie przelecieć.
- Nawet bym nie chciał.
- Wy, esbecy, zawsze jesteście tacy twardzi?
- Kurwa! Znowu zaczynasz?!
- Aż dziw bierze, że z twoimi napadami agresji zweryfikowali cię pozytywnie. Zresztą...dziś się przekonają, że popełnili błąd.
- Stul pysk. Jak widzisz to ja miałem rację, bo my tu siedzimy z furą kasy, a Michaś, który obrał inną drogę, pewnie tłumaczy się przed Kajzerem. Albo jest już na dnie rzeki.

Zaremba zauważył, że z drogi zjeżdża kolejny samochód. Wyłączył radioodbiornik i ponownie odstawił go na bok. Na zewnątrz panował już mrok i właściciel motelu nie zauważył jakiej marki jest pojazd, który zaparkował przed Polonezem. Z auta wysiadła krępa osoba i truchtem wbiegła na werandę. Jego sylwetka, bo to niewątpliwie był mężczyzna, pojawiła się w oknie i zniknęła za drzwiami. Rozległo się pukanie do drzwi, właściwie dudnienie, gdyż facet niewątpliwie walił w drzwi zaciśniętą pięścią. Zaremba mówiąc „proszę” schował czystą bez banderoli pod biurko. W drzwiach pojawił się wąsaty gość w jeansowej kurtce, mocno już zmoczonej. Zaremba poczuł podekscytowanie, ale było to raczej uczucie dławiące go w środku, bo jego wyraz twarzy pozostał bez zmian. Nie drgnął ani jeden mięsień. A mógłby, gdyż mężczyzna, który przed nim stał był tym samym, którego widział na policyjnym zdjęciu.
- Nic na drodze nie widać, psia mać – rzucił przybysz.
- Muszę podziękować naturze – powiedział Zaremba – inaczej nie miałbym utargu.
- Niech Pan Bogu podziękuje. Czyli coś Pan dla mnie ma? Na parkingu zauważyłem tylko jedno auto.
- A Pan wierzy w Boga? – podchwycił staruszek.
- Od dawna go nie widziałem – wymamrotał nieznajomy.
- Ja go w tym kraju nigdy nie widziałem – głos Zaremby zadudnił głośno, a mówiąc to wstał z krzesła i sięgnął za siebie, wybierając jeden klucz – Siódemka. Proszę się najpierw wpisać. Ma Pan dowód?
- Na istnienie Boga? – nieznajomy uśmiechnął się głupio.
- Osobisty – rzucił oschle Zaremba.
- Nie przy sobie.
- Niech się Pan wpisze. Do godziny dwunastej trzeba opuścić pokój.
- Wyjeżdżam wcześnie rano. Spieszy mi się.
- W recepcji będę od siódmej. Nocuję w tym domu, co stoi za nami sto metrów.
- Sam Pan tam mieszka? – spytał Wójcik, bo właśnie tym nazwiskiem się podpisał. Zaremba uznał, że pytanie jest wścibskie i podejrzane, szczególnie, gdy zadaje je kryminalista.
- Z mamą – rzucił krótko.

Wójcik spojrzał mu prosto w oczy. Po chwili spuścił wzrok, rzucił bez słów kilka banknotów i zabrał klucz z biurka. Gdy wyszedł, nie zamknąwszy dokładnie drzwi, Zaremba oparł się o tył krzesła i zapalił papierosa. Tym razem jego dłoń nie powędrowała w stronę butelki czystej. Zamiast tego wyjął z szuflady biurka kartkę z zapisanym numerem telefonu, który dostał od policjanta. Przysunął do siebie stary telefon i wolno wybrał odpowiednie cyferki. Gdy skończył trwającą krótko rozmowę wyciągnął się na swym niewygodnym krześle i spalił do końca papierosa. Spojrzał też na swój stary zegarek. Był ciekaw, jak szybko reaguje Policja, nowi stróże porządku w wolnej Polsce

wtorek, 4 sierpnia 2009

Zaremba - wakacyjny thriller w odcinkach (IV)



[adam osiński]


Szybkim ruchem przekręcił gałkę i przesunął radioodbiornik na skraj biurka. Rozległo się pukanie i do recepcji weszła blondynka. Zaremba odezwał się swoim zwyczajowym, zgorzkniałym głosem.
- Cóż mogę jeszcze zrobić dla ciebie, młoda damo?
- Nie przeszkadzam? – ponownie uśmiechnęła się do niego, jak wtedy.
- Nie, jak widzisz mnie już na starość tylko gazety pozostały – poklepał dłonią po gazecie leżącej przed nim – Mało kto odwiedza już ten motel.
- Ale widzę, że muzyki ciągle pan może posłuchać – mówiąc to, popatrzyła na radioodbiornik
- Nie muzyki, a wiadomości czasem posłucham, żeby wiedzieć co w tym kraju się wyrabia. Wszystko stoi na głowie.
- Nie chcę być niegrzeczna, ale czy mogłabym skorzystać z telefonu? – ta prośba mocno Zarembę zdziwiła, choć nie dał tego po sobie poznać – Chciałabym zadzwonić do brata, że spóźnimy się z wizytą kilka godzin.
- Naturalnie, złotko. Proszę bardzo – przysunął telefon stojący obok radioodbiornika bliżej niej.

Ona usiadła jednym pośladkiem na biurku. Jasnoniebieskie jeansy opinały mocno jej smukłe ciało. Energicznym ruchem wykręciła numer, a Zaremba odpalił kolejnego papierosa.
- Michał? Tu Marta – powiedziała po chwili do słuchawki – nie denerwuj się braciszku. Dzwonię do ciebie z motelu. 40 km na północ od miasta. Jakieś trzy kilometry za tą starą cukrownią. Musimy się tutaj zatrzymać na kilka na godzin. Jest ogromna ulewa, nie chcemy ryzykować. Waldkowi przyda się odpoczynek – zawiesiła na chwilę głos – Tak, w interesach poszło mu dobrze, jesteśmy szczęśliwi i czekamy niecierpliwie na spotkanie z tobą – ponownie zamilkła słuchając swojego rozmówcy – Na razie - odłożyła słuchawkę i popatrzyła na Zarembę uśmiechając się. Gdy rozmawiała wzrok miała wbity w ścianę, a twarz skupioną.
- Pański brat robi interesy z mężem?
- Jeszcze nie jesteśmy małżeństwem. Ale istotnie, otwierają razem biznes. Przyjaźnią się od wielu lat.
- W jakiej branży?
- Środki chemiczne. Pan wybaczy, ale powinnam wracać. Mogłabym tylko pożyczyć grzałkę i trochę kawy?
- Leżą na komodzie. Proszę sobie wziąć – po tych słowach Marta wyciągnęła z kieszeni kilka monet.
- Proszę. Za kawę.
- Nie trzeba. Proszę iść i liczyć na łaskawość natury. Paskudna noc dzisiaj.
- Naprawdę mieszka pan z matką w tamtym domu? – mimo wcześniejszego zamiaru wyjścia zmieniła temat i usiadła na skraju biurka, choć tym razem telefonować nie zamierzała.
- Tak, dziwi to panią?
- Należałoby pogratulować pana matce słusznego wieku. Ludzie żyją coraz krócej.
- Moja żona żyła krótko.
- Przykro mi. Ma pan dzieci?
- Nie.
- Nie ma pan nikogo oprócz matki i siedzi pan samotnie w tym motelu, na tym krześle, wśród tego dymu. Nie przykrzy się panu?
- Samotność, moja droga, to mój wybór, z którego jestem zadowolony. To, co mówię, pewnie jest dla ciebie gorzkie, ale sam dla siebie jestem najlepszym przyjacielem. Dlatego, że sam siebie jestem w stanie zrozumieć, choć czasami, nie ukrywam, nawet z tym miałem problemy. Nie chodzi tu też o to, że zawiódł mnie system, w którym żyłem całe życie, czy, że nie widzę przyszłości dla tego, co teraz nadeszło. Chodzi o to, moja droga, że świat mnie zawiódł. Ludzie mnie zawiedli. Zawodzili, gdy byłem jeszcze młodszy od ciebie i robią to nadal. Dziś nie mam nawet kontaktu z córką.
- Mówił pan, że nie ma dzieci.
- Już nie – rzucił pospiesznie Zaremba – pani ciągle wierzy w ideały tego świata?
- Mnie nikt nie zawiódł. Może pora spojrzeć z optymizmem w przyszłość. Świat się zmienił. W ludziach wciąż jest wiele dobra. Ja mam spokojne sumienie.
Rozmowę przerwał Waldek, który gwałtownie otworzył drzwi, lecz nie wszedł do środka, pozostał za progiem.
- Gdzie ty się, do cholery, podziewasz?
Marta odwróciła od niego wzrok i spojrzała na Zarembę. Na jej twarzy ponownie pojawił się szczery uśmiech. Spojrzała staruszkowi prosto w oczy.
- Niech się pan trzyma – rzuciła na obchodne, chwyciła za grzałkę oraz kawę – Nie denerwuj się, misiaczku.

niedziela, 2 sierpnia 2009

Heineken Open’er Festival 2009 - święto muzyki

Spóźniona, ale za to obszerna relacja Dominiki z tegorocznego Open`era.




[dominika]


Jak co roku, ogromna liczba ludzi odwiedza Gdynię po to, by doznać niezapomnianych wrażeń związanych z kolejną już edycją jednego z największych festiwali muzycznych w Europie, bo polski Open’er w tej chwili można już z całą pewnością do takich zaliczyć. W tym roku organizatorzy, przygotowali nam po raz pierwszy czterodniową imprezę i jak zwykle zapewnili publiczności Line-up pełen artystów z najwyższej półki. Pakujmy więc plecaki i jeszcze raz wyruszmy w tą ekscytującą podróż pełną dźwięków, niezapomnianej atmosfery oraz przesympatycznych ludzi.

Czwartek: 02.07.2009

Szczerze powiedziawszy byłam bardzo nastawiona, na Opening Day. No, ale mimo tego muszę przyznać, że spotkałam się, że sporym rozczarowaniem.
Tak się złożyło, że na teren festiwalu, razem ze znajomymi dotarliśmy w okolicach godziny 19.00, zatem zaraz po przejściu kontroli przy bramkach pognaliśmy do namiotu, na koncert The Car Is On Fire - z którego wyszłam bardzo szybko. Nie spodziewałam się cudów, po przesłuchaniu najnowszego krążka, jednakże będąc wcześniej na ich klubowym koncercie, miałam nadzieję, że starszymi przebojami podniosą rangę występu. Zawiodłam się jednak. Fatalne nagłośnienie, znikomy kontakt z publiką, która sama nie za bardzo wiedziała, czy ma stać czy skakać. Kawałki, które grali okazały się zlepkiem dźwięków, o bardzo małej wartości.
Z niecierpliwością czekałam zatem na występy Arctic Monkeys oraz Basement Jaxx.

Ta pierwsza grupa sprawiła, że mam dość mieszane uczucia. Minusem są oczywiście problemy techniczne, które w pewnym stopniu popsuły odbiór całego występu, jednakże odniosłam również wrażenie, (z całą sympatią do AM), że panowie strasznie się wywyższają i nie szukają zbytnio kontaktu z publicznością. Co do samej setlisty, nie zabrakło przebojów m.in: When the Sun goes down, I bet you look good on the dance floor czy Brainstorm. Pojawiły się także utwory z nadchodzącej płyty, które prezentują się w miarę dobrze. Całość jednak, w moim mniemaniu, była utrzymana w większości w konwencji spokojnej, „sennej” zabrakło mi trochę więcej ognia. Osobiście dziękuję za 505, który to został wykonany brawurowo, a jednocześnie bardzo żałuję, że w set liście zabrakło miejsca na Mardy bum.

Z mieszanymi uczuciami po koncercie Arktycznych Małp za to z wielkim uśmiechem na twarzy oczekiwałam występu Basement Jaxx. Ten niestety w dość dużym stopniu zniknął mi z twarzy, po tym co usłyszałam. Oczywiście nie zabrakło problemów z dźwiękiem, ale bardziej rozczarował mnie set. Zupełnie niepotrzebne wstawki, przekombinowane do granic możliwości, sprawiały, że koncert w pewnym momencie stał się straszliwie nudny i nie chciało mi się już nawet tańczyć. Ożywienie i częściowa rekompensata, przyszła wraz z genialnym Where’s your head at

Czwartek zapowiadał się rewelacyjnie, natomiast skończył się jedynie dobrze.


Piątek: 03.07.2009


Przyznaję - z całego rozkładu jazdy przewidzianego na tegorocznego HOFA, ten dzień uważałam za najsłabszy rozpatrując to pod względem ilości wykonawców, na których czekałam danego dnia (mam nadzieję, że nie zakręciłam). Z tego również względu, pojawiłam się pod główną sceną, niedługo przed The Kooks, na których poszłam bardziej z sentymentu, ponieważ, obecnie bardzo rzadko słucham ich nagrań. Zespół, który stanowi pewną konkurencję dla Arctic Monkeys i który muzycznie, jest od nich gorszy, dał naprawdę prawdziwy, porządny koncert - znacznie lepszy niż AM. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona atmosferą i całą sympatią, którą dało się zauważyć przede wszystkim od strony kapeli. Druga płyta, która wg mnie jest znacznie gorsza od debiutu, na żywo wypada naprawdę solidnie. Stałam dosyć blisko, widziałam praktycznie wszystko, choć odbiór wizualny końcówki koncertu zaburzył mi jakiś dwumetrowy Anglik, to i tak stwierdzam, że był to naprawdę udany występ.

No, ale czas kończyć, bo przed nami ktoś, na kogo czekałam od bardzo dawna. Ktoś, kto sprawił, że krzyczałam ze szczęścia w niebogłosy - gdy tylko dowiedziałam, się, że wystąpi na tegorocznym Openerze. Tym artystą jest oczywiście Moby. Udało mi się stać niedaleko sceny, miałam również sporo miejsca, nie było żadnego ścisku. Sam Moby to również niezwykle urokliwa i przesympatyczna osoba. I tak rozpoczęło się: na początek A seated night z ostatniego krążka, następnie rewelacyjne Extreme ways, nie zabrakło również przebojów: In my heart, Why does my heart feel so bad?, Bodyrock czy We are all made of stars, które wybrzmiało znacznie lepiej niż na płycie. Porcelain natomiast sprawiło, że przeniosłam się w zupełnie inny wymiar, w oku zakręciła się również łezka. Disco lies podoba mi się bardzo w wersji studyjnej, na żywo natomiast- zmiażdżyło mnie totalnie. Na Lift me up skakałam ostatkiem sił, jednakże nie pozwoliłam nogom odpuścić, wytrzymałam do końca. Zaskoczyło mnie pozytywnie to, że Moby sięgnął po swoje starsze kawałki jak Go. Zagrał również sporo utworów z ostatniego albumu: Wait for me, które zabrzmiały naprawdę dobrze. I tak usłyszeliśmy m.in. hipnotyzujące Pale horses, Walk with me czy utwór Mistake, który spodobał mi się niezmiernie. Koncert z pewnością zaliczam, do tych najlepszych na tegorocznym festiwalu, szkoda tylko, że skończył się dla mnie - zdecydowanie za szybko.

Po zakończeniu imprezy na dużej scenie, pobiegłam na końcówkę Crystal Castles. O ile po ogłoszeniu rozkładu występów, żałowałam, że grają w czasie Moby’ego, tak teraz wiem, że nie ma czego. Jeden wielki krzyk, jazgot, prymitywne momentami dźwięki. Światła, które przyprawiły mnie o ból głowy. I wszystko to trwało niecałą godzinę. Cieszę się, że nie byłam na całym koncercie.

Piątek zatem, to naprawdę wielka rekompensata, za dosyć rozczarowujący pierwszy dzień imprezy.


Sobota: 04.07.2009

Trzeci dzień festiwalowych przeżyć, to przede wszystkim oczekiwanie na występy
White Lies oraz Pendulum. Gdzieś w tle tego wszystkiego przewijał się, nic nieznaczący dla mnie Izrael i dosyć usypiająca dziewczyna o głosie, który mogę wytrzymać tylko w wersji studyjnej - Emiliana Torrini. Nie można również zapominać o niebezpiecznie chmurzącym się niebie, które to zwiastowało dosyć poważne kłopoty dla tych, którzy zapomnieli, bądź nie mieli możliwości zaopatrzenia się w niezbędne w takich sytuacjach kalosze. Obyło się jednak bez krzyku, padało niedługo, a ziemia nie była aż tak bardzo wilgotna. Wracając do występów.

Warto było stać godzinę w ogromnym ścisku, by w konsekwencji tego, przeżyć koncert White Lies, w drugim czy trzecim rzędzie po lewej stronie sceny. Widziałam wszystko bardzo dobrze, nagłośnienie było rewelacyjne, a set lista to praktycznie cały debiutancki album. Kapitalne wykonanie E.S.T, Farewell to the fairground, Fifty on our foreheads czy Unfinished bussiness. Dla mnie był to bardzo liryczny koncert, gdzie skakanie i obijanie się o innych, wcale nie było konieczne (z resztą nie miałam zbytnio możliwości), toteż przez większość występu stałam jak zaczarowana, co parę chwil przymykając oczy. Sam zespół zaś, był niezwykle zaskoczony tak gorącym przyjęciem przez fanów.

Kiedy zakończył się występ, nie zdążyłam nawet ochłonąć, bo właśnie wybiła godzina występu Pendulum. Gnałam więc z koleżankami co sił w nogach, by stać maksymalnie blisko, no i udało się. Sam koncert, to doznanie sięgające kosmosu (mimo początkowych problemów technicznych na Showdown, które lekko wyprowadziły mnie z równowagi). Niezwykły kontakt z opener’owską publicznością, skakanie jak najbliżej nieba, brawurowy covery I’m not alone - Calvina Harrisa czy Master of puppets z repertuaru Metallici. Zagrane zostały również inne znane hity z repertuaru zespołu m.in: Slam, Mutiny, Tarantula, Hold your color czy Propane nightmares.

Sobota więc, była naprawdę udana, żałuję tylko, że nie zdążyłam na cały koncert M83, no ale cóż - nie można mieć wszystkiego.

Niedziela: 05.07.2009

Bardzo szybko nadeszła kulminacja tego muzycznego szaleństwa. Niedziela, to najbardziej oczekiwany przeze mnie dzień imprezy, przede wszystkim, ze względu na Kings of Leon i The Prodigy, a jednocześnie dosyć spore rozrzewnienie, ponieważ tegoroczny festiwal, nieodwracalnie dobiega końca, czy tego chcemy czy nie.
Ostatni dzień HOFa, to tylko i wyłącznie main stage.

Lily Allen była pierwszym w jakimś stopniu oczekiwanym występem, jednak gigantyczne, kolejki przed wejściem (nie widziałam jeszcze takich) sprawiły, że nieco się spóźniłam. Przyznam szczerze, że Angielka mnie rozczarowała i to dosyć mocno, O ile studyjnie - szczególnie nowy krążek brzmi naprawdę dobrze, to na żywo Lily wypadła bardzo blado, szczególnie nijako było z wokalem. Zatem w połowie koncertu udaliśmy się wraz ze znajomymi, na bardzo dobre frytki :].

Niedługo, po zakończeniu owego występu, zaczęliśmy zmierzać z powrotem ku głównej scenie, ponieważ wielkimi krokami zbliżał się koncert Kings Of Leon, którym to byłam niesamowicie podekscytowana xD.
Ścisk był ogromny, momentami rzeczywiście brakowało tchu, ale postanowiliśmy wytrwać tam z przodu, koło fińskiej flagi. Zaczęło się. Ogromna wrzawa publiczności i dość mocny akcent na początek - Be somebody. Początkowo chłopaki grali piosenkę za piosenką, nie mówiąc w zupełności nic, ale od pewnego momentu Caleb zwyczajnie się rozgadał. Były zapewnienia o miłości do Polski oraz o tym, że nas jeszcze odwiedzą, że polska publiczność jest niesamowita. Niektórzy ubolewają, że nie wyszli na bis, pragnę zauważyć jednak, że ich koncert przedłużył się znacznie, skończyli bowiem grać 15 minut , przed planowanym występem Briana Molko i reszty. Dla mnie atmosfera tego koncertu była naprawdę niesamowita. Totalnie zaskoczony tak pozytywnym przyjęciem przez fanów zespół, zachowywał się niezwykle zwyczajnie i skromnie. Przesympatyczni ludzie wokół, szczególnie Anglicy, z którymi udało się nawet dłużej porozmawiać. Setlista również wyborowa. Zagrali utwory z każdej płyty, nie zwracając w ogóle uwagi czy są to piosenki powszechnie znane, czy może nie. Dla mnie osobistym zaskoczeniem było: The bucket czy Black thumbail. Gdyby zagrali True love way - umarłabym ze szczęścia. Większość publiczności, znała przede wszystkim utwory z ostatniego albumu. Wielki krzyk towarzyszył pierwszym taktom Closer. Podczas Sex on fire wszyscy (w tym ja) darli się w niebogłosy, tak, że w ogóle nie słyszałam głosu Caleba. Use somebody zagrane niezwykle ciepło, publiczność śpiewała nawet chórki. Bardzo sentymentalnie zrobiło się na utworze Manhattan. No, a niedługo potem skończyło się, znacznie za wcześnie, bo dla mnie mogliby grać jeszcze bardzo bardzo długo.

Przyszedł czas na Placebo. Na koncert spóźniłam się nieco, ponieważ kupowałam chyba przedostatnią butelkę ciepłej wody gazowanej. Od strony technicznej ten występ to naprawdę majstersztyk. Świetne wizualizacje i nagłośnienie, Brian Molko wokalnie radził sobie bardzo dobrze, choć jego nowy image mi w zupełności nie odpowiada. Ich ostatni krążek Battle for the sun nie zrobił na mnie pozytywnego wrażenia. Z całego albumu, może dwa utwory wpadły mi w ucho, toteż wiedząc, że będą promować przede wszystkim, swoje ostatnie dokonanie, nie nastawiałam się jakoś na ten koncert.
Czułam, że nie usłyszę Without you I’m nothing, ale brak The bitter end zaskoczył mnie i to bardzo negatywnie. Pojawiło się sporo kawałków z ostatniego krążka, nie zabrakło utworów starszych m.in. Song to say goodbye, Infra-red, Every you, Every me, Special K, Taste in men czy Special needs. W całym tym występie nie było czuć ducha, starego, przejmującego Placebo. Pod tym względem koncert był dla mnie pusty i nijaki. Może jeszcze kiedyś doczekam się od strony owego zespołu czegoś naprawdę poruszającego. Niestety, nie tym razem.

Koniec festiwalu już bardzo blisko. Pozostali tylko oni- ekscentrycy w pełnym wydaniu. The Prodigy. Atmosfera wokół, dawała znaki, że będzie to naprawdę mocne uderzenie. Wszyscy czekali zniecierpliwieni, a zespół się spóźniał. W końcu, kiedy już zaczęło dawać o sobie znać zmęczenie, kiedy już zaczęły się powoli zamykać oczy, kiedy już nerwy ledwo trzymane były w ryzach, pojawili się, ku wielkiej uciesze, zgromadzonej publiczności i zaczęli od World’s On Fire. Jak można było to przewidzieć, było ostro i zaczepnie. Były stare przeboje, takie jak: Firestarter, Smack My Bitch Up, Breathe, przeplatane utworami z ostatniego krążka: m.in. Omen, Invaders Must Die, Take Me To The Hospital. Podczas Voodoo People wszyscy skakali, z przodu, tam gdzie byłam, nie dało się stać, tłum niósł cię ku górze - utrata kontroli. Na sam koniec tradycyjnie Out Of Space a chwilę potem te głupie uczucie, to przeświadczenie, że to nieodwracalny koniec, że znowu trzeba tyle czekać oraz kłębiące się w głowie pytanie:
Czemu Heineken Open’er Festival nie może trwać dłużej?

Niedziela była naprawdę genialnym dopełnieniem, tych minionych trzech dni. Całe szczęście, że zdecydowałam się zostawić kalosze w walizce.

Tegoroczny Open’er spełnił moje oczekiwania. Zespoły na które czekałam najbardziej w większości mnie nie zawiodły, nie zabrakło również zaskoczenia zarówno pozytywnego jak i tego negatywnego. Atmosfera jak zwykle bardzo sympatyczna i miła. Cieszy mnie to, że festiwalowi towarzyszyła tak cudowna pogoda, że nie zdarzyło się to co w roku 2007, bo obawiałam się niesamowicie.
Organizatorzy spisali się prawie w stu procentach, zdenerwowało mnie tylko to, że zabrakło napojów- można było przewidzieć, że w niedzielę będzie znacznie więcej osób niż w sobotę (a już wtedy wyraźne były braki). Autobusy, koleje miejskie- tu duży plus, jeździły naprawdę co chwilę (zdarzali się nawet kanarzy).
Chociaż po The Prodigy zostałam prawie zmiażdżona, bo tłum był niezwykle dziki i nieokiełznany, to siedziałam zarówno w Opener’owym autobusie jak i w szybkiej kolei miejskiej :D

Prywatnie chciałabym podziękować wszystkim tym, którzy towarzyszyli mi podczas tegorocznej edycji Heineken Open’er Festival: Marta, Dora, Ola, Kross, Iza, Kacek, Michał. Te spacery po Wrzeszczu o 4.00 czy 6.00 rano – trzeba będzie powtórzyć za rok. Zatem, do następnego! :)
5 ciastek :]