GRA MUZYKA

wtorek, 30 czerwca 2009

"Poza prawem" w reżyserii Jima Jarmusha (1986)

NIE TAKA ZWYKŁA UCIECZKA Z WIĘZIENIA




[dominika]
ocena: 8/10


Pomysłowy Jim Jarmush powraca. Tym razem, reżyser serwuje nam opowieść o trzech facetach, którzy trafiają do jednej celi. Na pierwszy rzut oka, wydaje się, że nie dojdzie między nimi do porozumienia. Jednakże, jak się później okazuje, dwóch ponuraków: Jack (John Lurie), Zack (Tom Waits) oraz przesympatyczny Włoch Rob (Roberto Benigni) stworzą trio nie do podrobienia. Panowie, z których każdy ma własną historię, znużeni więziennym życiem, postanawiają dać nogę. Jak można się domyśleć, udaje im się to, choć na dobrą sprawę nie wiadomo jak, ponieważ Jarmusch samej ucieczki, bezpośrednio nam nie pokazuje. Ważniejsze znaczenie, w całym filmie i w jego przekazie, mają wydarzenia w celi oraz, te już po jej opuszczeniu.

Film rozpoczyna pokazanie okoliczności, w jakich do ”niewoli” trafiają Jack i Zack. Toczy się to dość spokojnie, lecz z klimatem, który nie pozwala odejść od ekranu. Następstwem tego wszystkiego jest pokazanie ich więziennych relacji - tutaj akcja również nie zamierza przyspieszyć. Sceny te, przepełnione są milczeniem i bezruchem. Jednakże ciekawość widza wzrasta. Wszystko wywraca się do góry nogami, kiedy na horyzoncie pojawia się ten trzeci - niewysoki, wygadany, mający małe trudności z językiem angielskim, przedstawiciel włoskiem społeczności- Roberto. Relacje między więźniami, początkowo nie ulegają zmianie, jednakże w dużej mierze za sprawą Włocha z biegiem czasu ocieplają się na tyle, że dochodzi do zabawnych sytuacji, gry w karty, humorystycznych rozmów, a w konsekwencji tego - ucieczki z więzienia. Panowie wędrują przez bagna, jest im zimno, umierają z głodu, kłócą się oraz biją, jedzą smakującego jak guma królika, jednak w dalszym ciągu wędrują razem. Wszystko to przepełnione jest dużą dawką humoru i naprawdę ciepłego klimatu. Lecz wiadomą sprawą jest to, iż wszystko co dobre, zazwyczaj się kończy. Tak jest również w przypadku tych trzech przyjaciół, poznanych nie w byle jakich okolicznościach. Każdy z nich rusza własną, odmienną drogą. I nie chodzi tutaj wcale o zacieranie śladów przed policją, ponieważ ich ucieczka z więzienia, to ucieczka mająca wydźwięk bardzo symboliczny. Każdy z nich bowiem wybierając któryś z rozstajów dróg zrywa z dotychczasowym, dość nieudanych i na dobrą sprawę bardzo pustym życiem.

Wszystko to, cała ta nieskomplikowana historia, otoczona jest muzyką autorstwa Johna Luriego oraz Toma Waitsa, która znakomicie wpasowuje się w jej klimat. Długie, bardzo statyczne ujęcia, które powoli przechodzą w wydarzenia bardziej dynamiczne zawdzięczamy Robbie’mu Mullerowi. Portret zarówno samego więzienia ale i również miasta nocą, to również wysoko oceniania przeze mnie praca scenografów. Jednakże do pełnej oceny filmu, należy dołożyć aktorstwo, które w filmie Jarmuscha wypada po prostu znakomicie. Każdy bohater, zagrany jest właśnie w taki sposób, w jaki miał być przedstawiony. Wszystko stoi tu na swoim miejscu. „Poza prawem”, to film mogłoby się wydawać banalny. Jednakże nawet tak banalną historię, należy umieć przedstawić w odpowiedni sposób. Myślę, że Jimowi Jarmuschowi udało się to z całą pewnością. Polecam oglądać w grupie dobrych przyjaciół, w ciepły letni wieczór z piwem w ręku i przekąskami na stole. Dobra zabawa gwarantowana.

Recenzja zamieszczona jest także na serwisie Filmweb

niedziela, 28 czerwca 2009

Michael Jackson - wspomnienie fanki



[dominika]


Dostałam smsa po 2.00 w nocy.
Półsenna jakoś nie mogłam w to uwierzyć. Wstając rano, od razu włączyłam telewizor i wszystko stało się jasne. W oku zakręciła się niejedna łezka. Michael Jackson, to moja pierwsza styczność z muzyką w wieku 4 lat. Pierwsza gwiazda, w której byłam zakochana, którą naśladowałam, oglądałam występy, którą rysowałam w swoim zeszycie, o której opowiadałam wszystkim. Jego muzyka towarzyszyła mi od zawsze i tak będzie dalej.

Dla mnie już za życia był legendą, nie tylko miał wielki wpływ na muzykę POP, ale również na cały przemysł fonograficzny, jego sposób tańca, sceniczny image, wysokobudżetowe teledyski to było naprawdę COŚ. Jego śmierć to dla mnie wielka podróż sentymentalna i spore rozrzewnienie. Wiedziałam, że patrząc na jego stan zdrowia i kondycję to było nieuniknione, jednak naprawdę nie spodziewałam się, tym bardziej, że przecież miała się niedługo rozpocząć jego trasa.

Niewątpliwie był to człowiek dziwny, zupełnie nieradzący sobie z popularnością. Jednak dla mnie nie ważne są oskarżenia o molestowanie, o wyłudzenia i inne historie. Prawdy chyba nigdy się nie dowiemy i tak powinno zostać. Ważne, że Michael Jackson, stworzył kawał świetnej muzyki, którą zna każdy: startując na wielkich fanach POPU, poprzez ludzi słuchających heavy metalu, skończywszy na wielbicielach hip hopu. Jego piosenki królują do tej pory na większej części imprez tanecznych, sprawiając, że momentalnie zapełnia się parkiet. I tak będzie dalej, bo drugiego Michaela nigdy nie będzię.

Dziękuję.

piątek, 26 czerwca 2009

Michael Jackson 1958-2009



Odszedł Król Popu. Za dwa tygodnie miał wznowić działalność koncertową, w planach była nowa płyta. Jego niespodziewana śmierć to niepowetowana strata dla muzyki rozrywkowej. Nic więcej nie jestem w stanie teraz na jego temat napisać :(

Dyskografia Michaela Jacksona:

Off the wall (1979)
Thriller (1982)
Bad (1987)
Dangerous (1991)
HIStory: Past, Present And Future Book I (1995)
Blood on the dance floor (HIStory un the mix) (1997)
Invicible (2001)
Number Ones (2003)

niedziela, 21 czerwca 2009

Stephen King na ekranie: Mgła VS Miasteczko Salem

O ADAPTACJACH FILMOWYCH : TYCH ZAMGLONYCH I TYCH PEŁNOKRWISTYCH




[ania wasilewska-stawiak]
ocena: 5/10


W głowie „kingomaniaka” się nie mieści, jak reżyser dwóch znakomitych filmów, opartych na powieściach „Króla”, mógł tak sknocić adaptację wspaniałego opowiadania Pana Stephena!!! O ile ekranizacje „Skazanych na Shawshank” oraz „Zielonej Mili” tchną atmosferą pierwszorzędnych horrorów psychologicznych, o tyle film „Mgła” osłabia, dobija i odbiera nadzieję na efektywną popularyzację tej wstrząsającej historii. David Drayton wraz ze swoją rodzinką żył sobie błogo nad brzegiem jeziora. Pewnego dnia, po przejściu gwałtownej nawałnicy, wybrał się z synkiem do supermarketu. Mgła, która nagle ogarnęła miasteczko, zagoniła do tego samego sklepu kilkadziesiąt osób. Nie można wyjść z marketu, bo we mgle tej czai się „coś”, co zabija – od razu, drastycznie, bardzo tajemniczo… Oczywiście, Drayton próbuje ratować siebie i swych bliskich. Najpierw jednak musi nakłonić ludzi zgromadzonych w sklepie do współpracy, do szybkiego się zorganizowania. Tyle widzimy w filmie. I ziewamy, gdy kolejne ofiary pochłaniane są przez mleczną zasłoną, okrutnie spowijającą supermarket. Rozpływają się (we mgle) kolejne sztuczki reżyserskie: autor obrazu, Frank Darabont, wprawdzie wprowadza spragnione mordu monstra, ale nijak mają się one do potworów opisanych przez Stephena Kinga. W opowiadaniu pt. „Mgła” straszyć mają umysły rozhisteryzowanych ludzi, stłoczonych w nieprzyjaznym im miejscu, pozbawionych jednego stanowczego przywódcy, jednej solidnej opieki. Bohaterowie historii, niczym dzieci we mgle, próbują nawiązać kontakt z tymi, którzy mogą im pomóc. W zwykłym amerykańskim sklepie wybuchają kłótnie, ataki płaczu, zdarzają się ponure akty desperacji. Widzowie filmu będą więc mieć zamglone oczy, bo całe napięcie opowiadania zostało zamienione na tanie, horrorowe ‘łubudu’. I nie ma się czego bać. Gdy opadną mgły, straszymy my! Czasami, jak w wypadku Darabonta, zupełnie bez przekonania.

Dlatego wracam do udanej, moim zdaniem, adaptacji ,KingoGrozy’. Książka „Miasteczko Salem” została przeniesiona na ekran już parę lat temu. Twórcą pełnokrwistej translacji jest Duńczyk, Mikael Salomon. Z opowieści o wampirach naprawdę trudno wyciągnąć coś więcej niż tylko ostre zęby i nadgryzione szyje. King, jak zawsze bije wszystkich na głowę, przedstawiając „Nowe Jerusalem” pełne zła faktycznego, nie tylko tego, atakującego po zmroku. W „Miasteczku…” groźni są jego mieszkańcy, wystarczy bowiem pretekst, by – ogarnięci ciemną mocą – skoczyli sobie do gardeł. Owszem, w adaptacji filmowej tego wspaniale strasznego dzieła, podciągają nieco chaotyczną fabułę dwa mocne bloki aktorskie: James Cromwell jako pobożny (?) Ojciec Callahan, a także upiorny Donald Sutherland, odgrywający rolę złego Strakera. W filmie, jak i w powieści, do tytułowego Salem przybywają obcy ludzie. Wraca tu również dawny mieszkaniec, czyli pisarz Ben Mears, który jako dziecko był świadkiem zbrodni, dokonanej w starym domu, stojącym na miasteczkowym wzgórzu. Dom ów wciąż stoi i góruje nad barwną społecznością Salem. Póki bowiem horror przynależny jest komercji, jej mgła będzie owijać się wokół adaptacji książek Kinga. Jednak w „Miasteczku Salem”, poprzez opary taniości, przebija inwencja reżyserska. W filmie „Mgła” tego właśnie brakuje.

czwartek, 11 czerwca 2009

wROCK For Freedom - multimedia



upload 1:

3 utwory (video) z sobotniego koncertu Myslovitz na Wyspie Słodowej do pobrania TUTAJ

upload 2:

2 utwory (video) z sobotniego koncertu Heya tamże plus mowa Kasi o Wrocławiu do pobrania TUTAJ

upload 3:

3 utwory (video) z koncertu Heya tamże TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ

niedziela, 7 czerwca 2009

wROCK For Freedom - dzień pierwszy



[camel]
ocena: 7.5/10


Już po pierwszym dniu. Świetlików znowu nie udało mi się zobaczyć ("ale kiedyś się wezmę";)). Na Wyspę Słodową dotarłem kwadrans po piętnastej. Niebo zachmurzone, dżdżysta pogoda - deszcz padał, z małymi przerwami, aż do koncertu Heya w zasadzie cały czas.

POGODNO [6/10]



Było o seksie, politykach, Elvisie, starych babach i narkotykach. Quasikabaretowa formacja dowodzona przez Jacka Szymkiewicza alias Budynia dała swoim słuchaczom rockandrollowego kopa. Dobre na początek. Ale nie było górniczo-hutniczej orkiestry dętej co by nam zrobiła paparara stąd niższa nota.

RAZ DWA TRZY [7.5/10]



Tym razem w pełni autorsko bez korzystania z twórczości mistrzów Osieckiej i Młynarskiego. W wielkim miescie prawie na początek następnie Sufit, Nazywaj rzeczy po imieniu, Jutro możemy być szczęśliwi, Czekam i wiem czy zagrane pod koniec Trudno nie wierzyć w nic (z cudowną, długą gitarową solówką kompozytora), Nie tylko dla Ciebie (z długim, ponadsześciominutowym instrumentalnym finałem) oraz oczywiście Talerzyk i I tak warto żyć. Lider namawiał do głosowania w wiadomych wyborach więc kto ma możliwość niechaj bieży.

MYSLOVITZ [7.5/10]



26-ty koncert i jakoś mi się znudzić nie potrafią. A to już dziesiąty rok się zaczął. Po rocznej przerwie wstąpiła w nich nowa energia co widać na scenie i słychać w sensownie ułożonej setliście w której znalało się 3/4 Miłości w czasach popkultury (bez Nienawiści, Nocy, My i Zamiany), Zwykły dzień, Zgon, Za zamkniętymi oczami, Sprzedawcy marzeń, Nocnym pociągiem aż do końca świata, Kilka uścisków, kilka snów, W deszczu maleńkich, żółtych kwiatów czy wyskandowana Peggy Brown na koniec. Miłe podziękowania Artura pod koniec dla publiki, która wytrwała tyle czasu moknąc w deszczu oraz panów z ochrony z powodzeniem łapiących na-rękach-pływających.

HEY [8/10]

Akustyczna Ja Sowa na początek i rozbrajające wyznanie miłości Kaśki do Wrocławia, która od dwóch tygodni tu mieszka i nagrywa wokale na nową płytę Heya. Setlista przekrojowa: Eksperyment, Dreams, Cudownie, przearanżowane Heledore Babe, Teksański w wersji MTV Unplugged, [sic!], Cisza, Ja i Czas, Z rejestru strasznych snów, Muka!, Mru-Mru, Miss ouri, A Ty?, Byłabym, Luli lali czy W imieniu dam. Na bis cover Time of the season zespołu The Zombies i kultowa Zazdrość. Zespół i Kasia w formie, a panownie oświetleniowcy w końcu mogli pokazać pełnię swoich możliwości.

Warto było wytrzymać te osiem godzin na Słodowej. Dzisiaj zagrają jeszcze Fisz Emade, Acid Drinkers i Coma, ale mnie interesują chyba tylko Bracia W z ekipą.

środa, 3 czerwca 2009

wROCK for Freedom 2009

Przypominam o niezwykle ciekawych koncertach, jakie będą miały miejsce w sobotę i niedzielę na wrocławskiej Wyspie Słodowej. Program przedstawia się następująco:

Sobota (6 czerwca, g.13-23.30)

SOIMA - laureat festiwalu wROCK 2009
ŚWIETLIKI
POGODNO
RAZ, DWA, TRZY
MYSLOVITZ
HEY

Niedziela (7 czerwca, g.13-22.30)

EASTWEST ROCKERS
PLANETA L.U.C.
MASALA
FISZ EMADE TWORZYWO
ACID DRINKERS
COMA

Bilety w cenach 40 (karnet) i 35(jednodniowe), w dniu imprezy o 10 zł droższe.

Więcej na: www.wrockfest.pl

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Stephen King na scenie i ekranie: 1408

1408 – Z (NIE)POKOJU FILMOWEGO DO TEATRALNEGO „SEANSU CISZY”




[ania wasilewska-stawiak]

oceny:
film 0/10
spektakl 10/10


Grupa Ad Spectatores prowadzi jeden z moich ulubionych wrocławskich teatrów. W ramach działań artystycznych, z aktorami spod tejże bandery, jeździliśmy już nocą po mieście, zapakowani do dziwacznych samochodów, „wkręcani” w różnorodne komedie i tragedie. Nietrudno uwierzyć, że twórcy Ad Spectatores kochają swoją pracę, a aktorskie wyzwania wykonują z pasją oraz wielkim, teatralnym kunsztem. Grają niezwykle, w niezwykłych sceneriach. Miałam też przyjemność wziąć udział w „Trupim synodzie”, rozgrywającym się na terenie Browaru Mieszczańskiego, z kolei „Trzy żelazne zasady mężczyzny seniora” poznawałam w piwnicy Dworca Głównego. I właśnie w tym ostatnim z osobliwych miejsc rozgrywa się akcja sztuki 1408 – seans ciszy.

Opowiadanie Stephena Kinga, na język teatru przełożył Maciej Masztalski. Zabieg udał się rewelacyjnie, a dodatkowym atutem przedstawienia jest to, że nie przebiega ono w eleganckim pokoju hotelu Dolphin, lecz w mrocznych podziemiach, „udających” przyjazny gościom apartament. Tam, gdzie gaśnie światło i gdzie nagle zapada cisza, może być naprawdę przerażająco… Słowem, King byłby dumny z takiej adaptacji swojego horroru! O ile jednak, małe są szanse, by Król odwiedził Wrocław i obejrzał „Seans ciszy”, o tyle istnieje duże prawdopodobieństwo, że poznał kinową adaptację własnego opowiadania. Film 1408 powstał w 2007 roku, a reżyserem tego niemrawego przedsięwzięcia jest Szwed, Mikael Hafstrom. Aż trudno uwierzyć, że coś w czym zagrał Samuel L. Jackson (rola Mr Olina, dyrektora hotelu) i John Cusack (wcielił się w głównego bohatera, pisarza Mike’a Enslina), może być tak nudnawe, pozbawione „horrorowego” napięcia. Tanie straszaki, które w historii Kinga tylko uzupełniały psychologię grozy, w filmie Hafstroma wysuwają się na pierwszy plan i och – ach – ojej – nagle wyskakują z szafy.

W wypadku adaptacji 1408 lepiej poradził sobie teatr. „Ad Spectatorsi” najpierw podwyższają ciśnienie, zaznaczając w opisie swojego spektaklu, że ze względu na skomplikowaną (piwniczną) scenografię, dzieło może – jednorazowo – obejrzeć 35 osób. Potem wtłaczają zaintrygowanych widzów do niewielkiej izby (piwnicy!) i wprowadzają swoje postacie. Enslin się lansuje, bo pisze niezłe książki, Olin zaś (usztywniony czarną protezą ręki – znakomity detal kostiumowy!!!) najpierw odradza wynajmowanie makabrycznego pokoju nr 1408, a potem, „no, cóż, trudno…”, z doświadczeniem starego hotelarza, obserwuje, jak pokój pochłania swojego gościa. I jak piwnica pochłania widzów spektaklu. Także, do pracy, panowie z USA, bo wrocławscy artyści depczą wam po piętach!