Ten dzień zaczął się dla mnie od koncertu znanej z programu „Must be the music. Tylko Muzyka” Olivii Anny Livki. Zasłynęła tam wykonaniem rewelacyjnej piosenki Tel Aviv, której jednak nie usłyszeliśmy na występie. Olivia grająca (świetnie) na basie oraz perkusistka to jedyne osoby, które były w tym czasie na scenie. Usłyszeliśmy tylko cztery utwory z powodu ciągłych problemów technicznych. Mimo to nie przeszkodziło mi to w zapamiętaniu tego koncertu jako bardzo dobry. Chętnie posłuchał bym Olivii w otoczeniu większego zespołu i na pełnowymiarowym koncercie.
Po występie Olivii na Scenie Leśnej zagrała dowodzona przez Marcina Babko grupa Muariolanza, która promowała płytę "Muafrica". Bujająca, inspirowana afrykańskimi brzmieniami muzyka idealnie pasowała na słoneczne popołudnie.
Następnie na Scenie Prezydencji (czyli „Namiocie Trójkowym”) pojawili się chłopcy z Kamp!. Ich styl można zakwalifikować jako rock z elementami elektroniki. Krótki, półgodzinny set mógł się spodobać – to dość przyjemne, melodyjne piosenki. Teraz wystarczy poczekać co zaprezentują na swoim debiutanckim albumie.
Po Kampie! Dane mi było zobaczyć fragmenty koncertu Asi Miny, która zaprezentowała się na scenie z liczną orkiestrą dęta oraz zespół Mikrokolektyw na Scenie Eksperymentalnej – jazzowy duet z elementami elektronicznymi, który nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia.
Tym, którzy kręcili się po Stefie Gastronomicznej być może dane było uczestniczyć w secret gigu na stoisku „Church” o nazwie 60 minut projekt, w którym uczestniczyli Macio Moretti grający na samplerze oraz Piotr Zabrodzki na klawiszu. Obszerne fragmenty z tego występu są dostępne w sieci.
Przed dziewiętnastą na tej samej scenie zaprezentowała się formacja Mołr Drammaz założona w połowie lat 90-tych przez Wojtka Kocharczyka (obecnie The Complainer) oraz Asię Bronisławską (czyli Asi Minę). Zespół, w którym znalazł się również m.in. Maccio Moretti (który najwięcej razy wystąpił na tym festiwalu) zaprezentował porywającą muzyką opartą o rytm, który pełnił na tym koncercie rolę wiodącą.
Przed dwudziestą na Scenę mBanku wyszły Kury Tymona Tymańskiego w trzyosobowym składzie by zagrać kultową płytę "P.O.L.O.V.I.R.U.S.”. Świetna inicjatywa z prezentacją klasycznych płyt w całości miała jeszcze zostać powtórzona dwukrotnie w tegorocznej edycji Offa. Płyta została odegrana dobrze, oczywiście pojawiła się Jesienna Deprecha i Szatan. Niektórzy narzekali na zbyt mały skład, który nie był w stanie oddać bogactwa brzmieniowego tej płyty, mi osobiście to nie przeszkadzało. Zawsze fajnie zobaczyć Tymańskiego na scenie, bo to postać nietuzinkowa.
Po tym wydarzeniu widziałem fragmenty koncertów Gang Of Four („dziadkowie z werwą” tak bym to określił) i Destroyer na Scenie Leśnej.
O północy na Scenę mBanku wyszedł headliner tegorocznej edycji imprezy czyli Primal Scream by odegrać, obchodzącą w tym roku dwudziestą rocznicę powstania, swoją kultową płytę „Screamadelica”, laureatkę pierwszej nagrody Mercury Music Prize. To rzeczywiście niezwykła muzyka z elemetami rocka, house czy muzyki gospel. Godzinny koncert z takimi kawałkami jak Movin` on up, Higher than the sun, Come Together czy Loaded porwał offową publiczność. Na koniec zespół zaprezentował kilka utworów spoza tego albumu.
Po tym występie zobaczyłem jeszcze na Scenie Eksperymentalnej kanadyjską formację Suuns, której koncert oceniam bardzo dobrze. Energetyczne granie w sam raz na tak późną porę. I tak skończył się dla mnie mój drugi dzień Off Festivalu, na którym spędziłem trzynaście (!) godzin.
Na fotografiach kolejno: Olivia Anna Livki, Muariolanza, Kamp!, 60 minut projekt, Mikrokolektyw, Mołr Drammaz, Kury i Primal Scream
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz