GRA MUZYKA

piątek, 29 maja 2009

Myslovitz - Upór i konsekwencja (VI, ost.)

W części szóstej i ostatniej przeczytacie o Happiness is easy, koncertach Myslovitz, solowej działalności Mysłowiczan, przerwie w 2008 roku oraz dwudyskowej reedycji 'Miłości w czasach popkultury' i planach na przyszłość.



[camel]


Tymczasem, do fanów mysłowickiego kwintetu dopływają sprzeczne informacje. Raz słyszymy, że ma być piosenkowo, raz, że mają to być piosenki zaliczane do rockowej alternatywy, która bliższa jest raczej pobocznej działalności członków Myslovitz, niż ich regularnym albumom.

Kwestia brzmieniowa płyty również wydaje się być mglista – z jednej strony, znany ze współpracy z Bajmem Rafał Paczkowski, a z drugiej guru polskiej alternatywy Maciek Cieślak, zwolennik „pokręconych” dźwięków. Premiera płyty była wielokrotnie przekładana, muzycy robili po kilka wersji swoich piosenek. Wreszcie na 12 maja 2006 płyta została zapowiedziana. Jej tytuł miał brzmieć Happiness is easy. Poprzedzający ją singiel, wydane na początku kwietnia Mieć czy być, został odebrany przez niektórych fanów jako „takie typowe myslovitz”, „hit dla mas” co mogło – w zależności od oczekiwań względem zespołu - być zarówno dobrym znakiem jak i złym. Siódma płyta Myslovitz, wydana ostatecznie 19 maja 2006 roku okazała się sukcesem. Zadebiutowała na pierwszej pozycji najlepiej sprzedających się płyt w Polsce. Obawy co do nadmiaru alternatywy, który rzekomo miał się na niej znaleźć okazały się przesadzone.

To przede wszystkim dobre i melodyjne, rockowe piosenki, doprawione czasami alternatywnymi brzmieniami i produkcyjnymi "smaczkami". I tego ja oczekiwałem od tego zespołu. Właśnie owego „powrotu do rzeczywistości”. Liryka zespołu wróciła do komunikatywności, nie zatracając swojego uroku z pierwszych czterech płyt zespołu. Końcówka płyty to zdecydowanie ukłon w stronę starych fanów zespołu, wielbiących się w ich nasączonych psychodelią i iście rockowych kompozycjach. Takie „stare, dobre Myslovitz”. I o to chodziło!

Koncerty Myslovitz to temat na osobną pracę. Ich albumowe propozycje, często ugładzone i „upopowione”, dla słuchacza niebędącego wcześniej na ich koncertach mogą do zespołu zniechęcić. To właśnie na występach na żywo chłopaki ujawniają swoje prawdziwe - pełne rockowej energii i szaleństwa - oblicze. Potrafią zaskoczyć rozimprowizowanymi kompozycjami sięgającymi czasami nawet 20-30 minut. Jedną z takich kompozycji jest niewydany nigdy na żadnym z albumów kwintetu Mickey. Niektórzy z fanów nie mogą się doczekać jego wykonania i w cierpliwości wytrzymują nawoływania ogółu o Peggy Brown po to, by na koniec otrzymać pełną furii i rockowej energii na wpół improwizowaną kompozycję mysłowiczan.

Wypada się teraz zastanowić w czym tkwi potęga tego zespołu; co sprawia, że ich muzyki chcą słuchać zarówno nastolatki jak i ludzie będący w wieku w którym zazwyczaj się słucha muzyki poważnej. Myślę, że fenomen tej grupy tkwi w ich szczerości. Przekazują emocje z którymi mogą się identyfikować zarówno „młodziaki” w wieku szkolnym jak i ci bardziej zaawansowani wiekowo. Miłość, odrzucenie, alienacja czy tematy społeczne to tematy które – w mniejszym lub większym stopniu - przeżywa każdy z nas. W czasach dzieciństwa i młodości otaczający nas świat przeżywamy w sposób bardziej intensywny, jesteśmy wrażliwsi na słowa krytyki czy odrzucenie przez społeczność w której się wychowujemy. Z wiekiem emocje opadają, podnosi się poziom samoświadomości i pewności siebie. I o tym właśnie opowiadają teksty tej formacji. O dorastaniu emocjonalnym ale też o tym, że dorastając nie powinniśmy pozwalać sobie na konformizm czy „płynięcie z prądem”. Bo tak jest łatwiej, choć paradoksalnie trudniej gdyż zatracamy coś co powinno być najważniejsze – siebie, własne poglądy.

Niezwykłością omawianego zespołu jest to, że pomimo sławy i pozycji na rynku pozostali skromnymi facetami i tworzą muzykę prosto z serca. Opowiadając o tym co widzą dookoła próbują zmienić nasze nastawienie do życia. I jeżeli im się udaje – a sądząc po ładunku emocjonalnym niektórych wpisów na ich forum oraz reakcji fanów na ich koncertach – to powinno się im tylko pogratulować i życzyć dalszych sukcesów bo takich Artystów w dzisiejszym zabieganym i niemal pozbawionym uczuć wyższych świecie jest coraz mniej.

Katowice, maj 2006

suplement:

W roku 2006 i 2007 zespół skupił się na promocji Happiness is easy na koncertach. W maju 2007 do fanów dotarła wiadomość o tym, że rok następny będzie dla Myslovitz rokiem przerwy co oznacza m.in. brak koncertów grupy w tym czasie. 2008 był więc czasem, który muzycy poświęcili na projekty solowe - Przemek Myszor i Wojtek Powaga wsparli gitarowo Tomka Makowieckiego w projekcie No! No! No! (płyta zapowiadana jest na jesień tego roku), Jacek Kuderski wydał solowy album Xperyment 2004-2007,a Wojtek Kuderski przygotowuje się do nagrania drugiej płyty z zespołem Penny Lane. Najciekawiej prezentuje się solowa działalność Artura Rojka, który w 2008 wylansował piosenki Cisza i wiatr oraz W drodze, a w 2009 Mój tata generał z filmu Generał Nil. Solowe dokonania Artura dostępne są tutaj.W 2009 Myslo wróciło do regularnego koncertowania, pierwszy występ dając w Toruniu 28 grudnia 2008 roku. Grupa po przerwie wróciła do grania długo niewykonywanych piosenek takich jak Miłość w czasach popkultury, Zgon, Filmowa miłość, Alexander czy Uciekinier. W lutym 2009 ukazała się dwupłytowa, jubileuszowa reedycja Miłości w czasach popkultury zawierająca, poza podstawowym materiałem, krążek z piosenkami demo z 1998 oraz fragmenty książki o zespole autorstwa Leszka Gnoińskiego. W związku z tym wydarzeniem zespół zagrał koncert w Trójce koncert na którym w całości zagrał swój czwarty album. Na jesień 2009 grupa zapowiada nowy utwór, a na rok następny nowy album. Zobaczymy czy obietnice zostaną spełnione...

środa, 27 maja 2009

Ile waży koń trojański? w reżyserii Juliusza Machulskiego (2008)



[dominika]
ocena: 5/10


Juliusza Machulskiego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Stworzył on filmy kultowe. Jednak jego ostatni nie przypadł mi do gustu. Pomysł cofania się bohaterów do czasów młodości, w celu zmienienia przyszłości, jest bardzo dobrze znany na zachodzie. W polskich filmach, ciężko znaleźć coś takiego - i tutaj uważam, że pomysł był jak na nasze realia dosyć oryginalny i wszystko zapowiadało się naprawdę ciekawie.

No, ale wiadomą sprawą jest to, że sam pomysł nie wystarczy. W realizacji odniosłam wrażenie, że twórcy nieco się pogubili. Cały film miałam nadzieję, iż to wszystko się jakoś rozkręci, że będę mogła naprawdę się pośmiać. Jednak nie tym razem - film niezwykle monotonny, dłużył się niesamowicie. Jedynie wątek z Robertem Kubicą sprawił, że zaśmiałam się dosyć głośno. Akcja natomiast zapętla się, a przynosi mało racjonalnych rozwiązań. Ilona Ostrowska w roli głównej bohaterki Zosi, niezwykle irytująca i sztuczna, w ogóle do mnie nie przemówiła. To samo tyczy się relacji między nią córką i jej drugim mężem Kubą. Wszystko to było niezwykle nienaturalne i wyidealizowane. Role warte uwagi to z pewnością kreacja Roberta Więckiewicza w roli Darka oraz drugoplanowa rola jaką zagrała Maja Ostaszewska- niezwykle rozkapryszona histeryczka, pierwsza miłość Kuby.

Nagłośnienie oczywiście pozostawia wiele do życzenia, ale jak to zwykle bywa w polskim kinie - zbyt głośna muzyka, zbyt ciche dialogi. W kwestii scenografii dosyć ciężko jest mi się wypowiadać. Nie pamiętam czasów PRL-u, myślę jednak, że wszystko to poszło dosyć sprawnie. Udało się zachować całą konwencję, ale nie zabrakło nieznacznych wpadek zarówno na tym polu jak i w scenariuszu. Film wnosi z pewnością wartość sentymentalną dla starszego pokolenia widzów, ale to nie wystarczy. Spodziewałam się solidnego, posypanego humorem filmu jednak zdecydowanie się zawiodłam.

piątek, 22 maja 2009

Myslovitz - Upór i konsekwencja (V)

Tym razem przeczytacie o dwupłytowej kompilacji 'the best of', anglojęzycznej 'Korovie...', improwizowanych 'Skalarach, mieczykach, neonkach' oraz związanym z tym wydawnictwem rewelacyjnym koncertem w Cieszynie w ramach festiwalu 'Era Nowe Horyzonty'.



[camel]


Następne lata to jeden z najsłabszych twórczo okresów w historii grupy. Zespół zdecydował rozstać się ze swoją dotychczasową wytwórnią (Sony Music Polska) i przejść do innej, gwarantującej większe możliwości na karierę zagraniczną Pomaton EMI. Zanim to jednak uczynili wydali dwupłytową składankę ze swoim największymi przebojami umieszczając na niej także kompozycje niewydane wcześniej na swoich długogrających wydawnictwach (m.in. wspomniane już To nie był film, Iris sleeps under the snow czy utwory nagrane na potrzeby filmów np. Książkę z drogą w tytule). Na wydawnictwie znalazł się także pamiętny duet w utworze Kraków z Markiem Grechutą. Jedna z ważniejszych pozycji na bestsellerowej Miłości w czasach popkultury została zaaranżowana przez Anawę – zespół Grechuty i zaśpiewana w duecie z Rojkiem. Z owej kolaboracji wyszła rzecz niezwykła – pierwotną drapieżność utworu zdominowały spokojne, liryczne brzmienia, które jeszcze bardziej uwupukliły pełen tęsknoty tekst Myszora.

W tym samym roku, w którym ukazała się owa kompilacja (2003) zespół wydał również, na początku w krajach europejskich a następnie także w Polsce, anglojęzyczną wersję Korovy Milky Bar. Składała się ona w większości właśnie z kompozycji zawartych na KMB jednakże zawierała też przeboje z Miłości w czasach popkultury. Rok 2003, ale przede wszystkim rok następny, zespół poświęca przede wszystkim na promocje anglojęzycznej Korovy... w Europie. Grają jako supporty przed Simple Minds i Iggy Popem. Największym sukcesem europejskiej trasy staje się jednak towarzyszenie grupie The Corrs na wyprzedanej trasie po największych halach Europy (m.in. Bercy w Paryżu czy Wembley w Londynie)

W roku 2004 zespół serwuje swoim fanom dwie niespodzianki. Jedną wydawniczą, drugą koncertową – obie składające się w całość. W lipcu 2004 roku na festiwalu Era Nowe Horyzonty zespół daje koncert, który zapowiada wydaną kilka miesięcy później, a zapowiadaną od blisko dwóch lat płytę z improwizacjami Skalary, mieczyki, neonki. Koncert ten, uznany przez wielu fanów jako najlepszy w ich karierze, był niezwykłym wydarzeniem. Nowe kompozycje zagrane przez Myslovitz zabrzmiały tego wieczoru wręcz nieziemsko. Jedna z fanek wspomina: „Wszystko takie niezwykłe. Łzy kręciły się w oczach, anioły latały tak nisko pod nocnym niebem, wszystko było trochę magiczne i nieziemskie. Zatrzymany czas. Z czystym sumieniem zaliczę ten koncert do najciekawszych występów Myslovitz jakie słyszałam i widziałam”.

Pod koniec 2004 roku wyszła pierwsza „niepiosenkowa” pozycja grupy czyli wspomniane Skalary, mieczyki, neonki. Album był próba zmierzenia się z psychodelią i improwizacjami, która dość rzadko występuje na regularnych albumach grupy, jednakże w sporych ilościach na koncertach. Skalary... można zaliczyć do sukcesów grupy, choć niektórzy wprawieni słuchacze mogą odnieść wrażenie zbytniej schematyczności niektórych kompozycji. Życie to surfing – jedyny singiel z tej płyty spotkał się z ciepłym przyjęciem fanów i pokazał ich nowe, oniryczno-pastelowe oblicze. Po wydaniu płyty zespół dał kilka koncertów zawierających niemal wyłącznie kompozycje z tego nietypowego albumu.

Rok 2005 to przede wszystkim rok oczekiwania na 7 pozycję w dyskografii Myslovitz. W tzw. międzyczasie dwoje z członków zespołu angażuje się w działalność dwóch zespołów – Przemek Myszor w Delonsach a Wojtek Kuderski w Penny Lane. Powstałe płyty wnoszą powiew świeżości na polskim rynku muzycznym. Wyważona i melancholijna propozycja Delonsów (Wersja z napisami) ciekawie kontrastuje z pełną energii i młodzieńczego buntu pozycją Penny Lane (Penny Lane).

sobota, 16 maja 2009

Sidney Polak - Cyfrowy Styl Życia (2009)



[camel]
ocena: 6.5/10


Pięć lat Jarek Polak kazał nam czekać na kontynuację doskonałego self-titled projektu Sidney Polak z wiosny 2004. Czy warto było czekać tyle czasu? I tak, i nie.
Szach Mat czyli opener przypominający Witam z debiutu jadący na riffie przypominającym ten z Personal Jesus Depeche Mode fajnie wprowadza w atmosferę albumu i trochę opowiada o odbiorze pierwszej płyty Sidneya. Deszcz, pierwszy singiel – spoko, plus za fajne obserwacje typu „Gazety błyszczą cyfrowym życiem. Dobre perfumy, hall przed empikiem i czyściej jest, zabawniej jest. McDonald`s z krzyżem ściga się. Rozterki na bok, palce do czoła. Od martyrologii dobra jest szkoła”. Docieramy do highligtu pierwszej części krążka czyli bujającego „Blasku” z gościnnym udziałem EastWest Rockers. Dalej mamy m.in. moim zdaniem niepotrzebną, monotonną Miłość w formacie jpeg, refleksyjne Zwolnij dziś, opisujący To był dzień w Warszawie ze zwrotkami inspirowanymi King of the Bongo Manu Chao oraz nudne Wieżowce.

Od genialnego, utrzymanego w klimacie country Merry & Jerry gdzie z Jarkiem zaśpiewała w urokliwym duecie Kasia Nosowska z quasirozmową Jerry`ego („O Mary, Mary nie złość się, tak bardzo kocham cię. Mężczyzna czasem musi wyjść z kumplami napić się”) i Mary („O Jerry, Jerry dosyć już, niełatwo z tobą żyć. Mówiła mama, dobry chłop powinien w domu pić”) zaczyna się druga, o wiele lepsza część Cyfrowego Stylu Życia. Pod dziewiątym indeksem kryje się SOS z ciekawie grającą gitarą w technice „slide” oraz, znowu, celnymi obserwacjami z obszaru tytułowego tematu typu „To mantra twoich dni, to naszych czasów wiersz, to dyktatura cyfr, głośnomówiący deszcz, to czas, którego brak, to nowy życia styl, to informacji gąszcz, to argumentów wir, to ludzi i ich sieć, to wirtualny sklep, dwutygodniowy bounce na plaży z fajnych zdjęć, to nagi czarny rap i nudny biały pop, tańszego sushi smak”. Do końca albumu będą już same highlighty, wyłączając lanserski Skuter. Znana fanom od kilku lat w wersji live Wyspa Man w końcu doczekała się rewelacyjnej, studyjnej wersji. Natalia (w której jak kiedyś w Siedmiu grzechach popkultury fajnie został wykorzystany akordeon) porusza zawsze aktualny temat wchodzenia w zawodowe życie młodych dziewczyn i wyrzekaniu się młodzieńczych ideałów („Dzisiaj Natalia poszła do pracy, W torebce na szczęście mały pajacyk. Tuli go czasem, kiedy jej smutno. Na monitorze netto i brutto. Na gadu-gadu nie gada z nikim, chce mieć od razu dobre wyniki. Praca nie hańbi, praca nie czeka, praca jest ponoć sensem człowieka”). Genialny Sztorm w którym Jarek po raz jedyny na tym wydawnictwie porusza temat alkoholu, który był lajtmotiviem Sidneya Polaka. Żywiołowy, gęsty rytmicznie i tekstowo utwór z ciekawą metaforyką libacji jako sztormu – „Zaczynam sztorm, a sztorm to taki czas, że buja w każdym z nas kieliszków pełnych las. Zaczynam sztorm, zobaczę dziś swój Horn, zawinę w znany fiord niezrozumiałych fraz” z łatwym do przewidzenia finałem „Czas kończyć sztorm, czas już odpłynąć gdzieś, nieś sztormie, nieś mnie, nieś z żołądka wywal treść. Czas kończyć sztorm, łazienki znany port, wśród kafelkowych form, poddaje się i cześć!". Znów fajnie wykorzystany akordeon, tym razem w finale piosenki. Całość wieńczy chilloutowy, siedmiominutowy Ostatni dźwięk, który ciepłym, kobiecym głosem otuliła francuskimi wersami Izabela Kostecka, a Pezet ozdobił gościnną nawijką. W tle pobrzmiewają dęciaki, automat wybija powtarzalne bity, papieros się dopala, w kieliszku resztki procentów czekają na dopicie, a z nami "zasypia ostatni dźwięk”. Jeszcze tylko miła pani, o syntetycznie wygenerowanym głosie podziękuje nam za wysłuchanie „Digital Style of Life by Sidney Polak”.

Reasumując, pierwsza część płyty minimalnie powyżej przeciętnej czyli 5.5, druga świetna czyli 8.0. Wyciągamy średnią i wychodzi nam 6.75. Minus 0.25 za pięć lat czekania daje nam ocenę końcową wynoszącą 6.5. Przyjemnie się słucha jednakże do rewelacyjnej formy z debiutu daleko.

piątek, 15 maja 2009

Myslovitz - Upór i konsekwencja (IV)

Tym razem przeczytacie o wielkim sukcesie pobocznego projektu Artura Rojka - zespole Lennym Valentino, z którym stworzył jedną z najważniejszych w tej dekadzie płyt oraz piątym studyjnym albumie Myslovitz "Korova Milky Bar" i jej odbiorze wśród fanów i krytyków.




[camel]


Pierwszy rok nowego wieku okazał się rokiem odpoczynku od działalności macierzystej grupy Rojka. Stał się za to wielkim sukcesem jego pobocznego projektu Lenny Valentino. Grupa, mimo, że istniała – w różnych składach – od 1998 roku, to właśnie w roku 2001 zdecydowała się wydać swoją pierwszą długogrającą płytę. Rojek postanowił zaprosić do udziału w tym projekcie ¾ składu Ścianki – wokalistę i gitarzystę Maćka Cieślaka, klawiszowca Jacka Lachowicza i perkusistę Arka Kowalczyka - oraz basistę mysłowickiej kapeli Negatyw Mietalla Walusia. Razem stworzyli płytę Uwaga! Jedzie Tramwaj z miejsca okrzykniętą wydarzeniem i uznaną za jedną z najważniejszych albumów ostatnich lat. Koncept tego wydawnictwa opierał się na przeżyciach z dzieciństwa. Na jednym z muzycznych portali internetowych album ten został mianowany Sklepami cynamonowymi polskiego rocka. Rzeczywiście jest to album wyjątkowy, świadczący o wielkiej wrażliwości głównego autora tekstów czyli Artura Rojka. Można odnieść wrażenie, że album ten stanowił dla niego swoiste katharsis, rozliczenie się z demonami dzieciństwa. Płyta otrzymała m.in. Nagrodę Fryderyk 2001 za Album Roku w kategorii Muzyka Alternatywna. Niestety, projekt ten nie doczekał się kontynuacji i dołączył do grupy efemeryd polskiego rocka.



Następny rok zespół Myslovitz zaczął pracowicie. W lutym, w studiu Radia Katowice nagrał swój piąty album długogrający - Korova Milky Bar oraz zarejestrował materiał do mającej się ukazać dwa i pół roku później improwizowanych Skalarów, mieczyków i neonków. Przed wydaniem swojej piątej płyty zespół ruszył nawet w trasę koncertową na której zagrał przedpremierowo kilka fragmentów z nadchodzącego wydawnictwa. Album Korova Milky Bar okazał się sukcesem komercyjnym (jednak nie tak wielkim jak sprzedaż ich poprzedniego krążka), co nie szło niestety w parze z sukcesem artystycznym. Robert Leszczyński, ówczesny recenzent muzyczny Gazety Wyborczej, w swojej recenzji KMB napisał „Rozczarowanie. Wyczekiwany przez trzy lata piąty album jednego z najbardziej obiecujących naszych zespołów zawodzi muzycznie, tekstowo i wykonawczo. Jest o wiele słabszy od dwóch, znakomitych poprzednich albumów, a może nawet najsłabszy w dyskografii (...) to jednak, powtórzę, album dla fanów. Ja zaczekam na następny i powrót jednego z najważniejszych artystów naszej sceny do rzeczywistości”.

Rojek zdawał się jeszcze emocjonalnie tkwić w Lenny Valentino i na piątym pełnowymiarowym wydawnictwie Myslovitz zaserwował swoim fanom dawkę właśnie takiej, psychodelicznej momentami muzyki z introwertycznymi tekstami. Z formą literacką muzyków też bywało różnie. Mieliśmy tu próbę prawdziwej poezji w postaci utworu tytułowego lub Chciałbym umrzeć z miłości które gryzły się ze zbytnio dosłownymi i niechlujnymi Nigdy nie znajdziesz sobie przyjaciół jeśli nie będziesz taki jak wszyscy czy Kilka błędów popełnionych przez dobrych rodziców. Z tego krążka pochodzą trzy wielkie przeboje grupy: pierwszy singiel Acidland, którego odbiór był kontrowersyjny gdyż wielu zarzucało chłopakom banalny tekst, nieprzystający do „oblicza” zespołu; korzystający z beatelsowskich harmonii Sprzedawcy marzeń, mówiący o zniewoleniu jednostki przez media oraz urzekającą, miłosną balladą Chciałbym umrzeć z miłości (do którego został nakręcony uznany przez niektórych za zbyt odważny teledysk).

Po wydaniu albumu Myslovitz ruszyło ponownie w trasę koncertową (Korova Milky Club Tour) podczas której zawitali nawet do katowickiego „Spodka” dając koncert dla blisko 3 tysięcznej grupy „myslofanów”. Marcin Babko, dziennikarz katowickiego wydania Gazety Wyborczej tak wspomina to wydarzenie „Dawno już nikt nie hipnotyzował bywalców Spodka tak intensywnie jak w sobotni wieczór grupa Myslovitz (...) pokazali, że to magiczne miejsce stworzone było jakby specjalnie dla nich. Muzyka była motoryczna i transowa, śpiew wokalisty natchniony, obrazy i filmy wyświetlane za jego placami piękne i wzruszające (...) Uwagę fanów przyciągał oczywiście Rojek – z małym irokezem i koszuli z krawatem, który szalał ze sprzęgającą gitarą, walczył z mikrofonem i wykrzykiwał do fanów teksty w rodzaju 'W każdym z was jest wariat!'.

wtorek, 12 maja 2009

'Mogę wolniej...'

Na wstępie chciałem podziękować wszystkim, którzy tu czasami zaglądają - 400 unikalnych użytkowników, 1000 pageload`ów to jak na trzy tygodnie działalności całkiem fajny i motywujący do dalszego pisania wynik. Kilkanaście dni temu rozpoczął się maj, a więc w związku z tym trwają Juwenalia. Dodatkowo należałoby się poważniej wziąć za pisanie magisterki - nowe wpisy będą więc (do końca miesiąca) rzadsze, możliwe, że tylko dokończę cykl 'Myslovitz - Upór i konsekwencja', planowany jeszcze w trzech-czterech odcinkach. Co nie znaczy oczywiście, że w tym czasie nie pojawią się jakieś niespodzianki - nie znamy wszak dnia, ani godziny...

z (jeszcze) studenckim pozdrowieniem
Camel, red. nacz.

ps. Wrocławianom i przyjezdnym przypominam o projekcie P.I.W.O. . Start dzisiaj o 22, na Wittigowie.

piątek, 8 maja 2009

Myslovitz - Upór i konsekwencja (III)

W tym odcinku poznacie kulisy powstania i odbiór najlepszej płyty kwintetu zatytułowanej 'Miłość w czasach popkultury', promowaną m.in. przez 'Trasę z piernikami' w 2000 roku oraz początek artystycznego związku Artura Rojka z Maćkiem Cieślakiem i dowodzoną przez niego Ścianką.



[camel]


Jako, że firma Sony z którą kontrakt miał podpisany zespół wymagała sukcesu finansowego, a takowy po ukazaniu się trzeciego krążka nie pojawił, sytuacja zespołu nie była ciekawa. Następna płyta miała zadecydować o losach Myslovitz.

I w takim okolicznościach powstał czwarty krążek w dyskografii grupy, który okazał się jednym z największych osiągnięć dobiegających właśnie końca lat 90-tych, Miłość w czasach popkultury. Jacek Kuderski wspomina "Ja myślałem, że 'Miłość w czasach popkultury' będzie naszą ostatnią płytą. 'Z Rozmyślań przy śniadaniu' nie spełniła oczekiwań firmy płytowej. Krótko mówiąc mieliśmy wobec firmy olbrzymi dług finansowy. Sprawa wyglądała beznadziejnie.” Artur Rojek dodaje: 'Miłość w czasach popkultury' powstawało w dziwnej atmosferze, nie było żadnej spinki przy pracy nad nią. Mieliśmy różne problemy związane z jej wydaniem – ja już też zaczynałem myśleć, że będzie trzeba zmienić zawód, zacząć robić coś innego (...) Miałem poczucie porażki. Zrobiliśmy demo, które w ogóle nam się nie podobało. Pozmienialiśmy prawie wszystko. Później przez kilka miesięcy ogrywaliśmy materiał – mieliśmy go już dosyć. A tu po wydaniu płyty podchodzili do mnie dziennikarze i mówili – rewelacja. Odpowiadałem: "Stary, co ty mi tutaj chrzanisz". Jedna wielka ściema, każdy nagle postanowił być miły. Nie wierzyłem w to co mówili. Jednak okazało się, że coś jest w tych piosenkach.” Czwarty album formacji okazał się wielkim sukcesem zarówno artystycznym jak i komercyjnym – płytę sprzedano w blisko 200 tys. egzemplarzy co, w obecnych czasach zdominowanych przez wymianę plików przez internet i dominacji miałkiej, popowej papki w mediach, jest wyczynem niezwykłym. To rzeczywiście album wyjątkowy – bez słabych punktów, za to z aż czterema dużymi przebojami – wspomniana Długość dźwięku samotności – hymn pokolenia urodzonego w okolicach połowy lat 80-tych, Chłopcy opowiadająca o młodych ludziach nie mających co zrobić z czasem oraz My i Dla Ciebie opowiadające o tytułowej miłości w popkulturowych czasach. W ogóle cały album charakteryzuje się bardzo dobrymi tekstami, które zmuszają słuchacza do refleksji.
Na mysłowiczan spadł deszcz nagród od Fryderyków (m.in. w kategoriach Album rockowy, najlepsza piosenka za Długość dźwięku samotności etc.) na prestiżowym Paszporcie Polityki kończąc.

Latem 2000 zespół rusza w wielką trasę sponsorowaną przez firmę Kopernik podczas której grają ponad 50 koncertów również w nadmorskich kurortach. Podczas jednej z takich tras, dokładnie 11 czerwca 2000 roku, przed katowickim Geantem byłem pierwszy raz na ich koncercie. Choć zespół znałem od jego początków, to jednak jego muzyka –poza wyjątkami - niezbyt mi się podobała. Takie utwory jak Peggy Brown czy To nie był film wręcz mnie odrzucały. Jednakże w owym czerwcu byłem tuż po zakupie ich płyty Miłość w czasach popkultury. Spodobała mi się ta żywa, rockowa muzyka więc postanowiłem zobaczyć jak sobie radzą na żywo. I poradzili sobie wyśmienicie. Mimo, iż to był koncert przed centrum handlowym chłopaki dali z siebie wszystko i zagrali porządny rockowy koncert. Co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że tym zespołem należy się bardziej zainteresować. W jednym z felietonów pisanych dla miesięcznika XL Rojek tak wspomina „Trasę z piernikami”: „Nasza nadmorska trasa przebiega bezkolizyjnie. Jest tak normalnie, że aż nudno. Układ dnia cały czas taki sam. Koncerty gramy codziennie przez cały czas, a poza tym obijamy się.” Mimo takiej opinii, która może pokazywać znużenie muzyka całym tym przedsięwzięciem, trasa odbiła się dla części publiczności szerokim echem. Pozycja grupy na polskim rynku muzycznym ugruntowała się a jej popularność osiągnęła swe apogeum...

W tym samym roku zespół nagrywa piosenkę do filmu Polowanie na wielbłąda Jerzego Stuhra. Kilka lat później Myslo zagra epizodyczne role w jego kolejnym filmie Pogoda na jutro (muzycy wystąpią przebrani za zakonników jako uczestnicy konkursu Sacrosong). Z innych ważniejszych wydarzeń mających miejsce w ostatnim roku XXI wieku należy nadmienić nagranie przez Myslovitz piosenki innej grupy, która za rok zwiąże się z drogą muzyczną zespołu, a nawet historią muzyki rozrywkowej - Ścianki. Rojek i spółka przerobili piosenkę Iris sleeps under the snow tej trójmiejskiej formacji, dorównując oryginałowi. Z urzekającej, minimalistycznej wersji panów ze Ścianki, zrobili 7-minutową psychodeliczną "jazdę".

czwartek, 7 maja 2009

Stephen King - Ręka mistrza (2008)

DRŻĄCA RĘKA MISTRZA czyli o nowej powieści Stephena Kinga



[ania wasilewska-stawiak]
ocena: 5/10


- Chcemy krwi!!! – Dawaj jakąś scenę mordu! – Och, nie trzymaj nas tak długo w napięciu… Zabijaj, wgryzaj się w szyje niewinnych ofiar, Deus ex machina niech następuje, jak zawsze, w otoczce psychologicznego horroru – Tyś jest King, panuj więc nad strachem, nad słowem.

Tym razem jednak Mistrzowi zadrżała dłoń. To, co czasem wychodziło, zdawałoby się przypadkiem, w gorszych powieściach Króla, teraz nabrało rozmiarów monumentalnej powieści. Powieści niezbyt udanej. Cytuję mojego znajomego, także Kingofila: Najnowsze dzieło Stephena nie powala, po prostu. Dlaczego tak się stało? Dociec próżno. Wszystko było zgodnie z planem: ostatnie tomisko (Historia Lisey z 2006 roku) pozostawiło niedosyt i ach, wielka ciekawość, CO TERAZ WYMYŚLI PSYCHODELICZNY UMYSŁ GENIUSZA GROZY??? Zdarzały się wpadki – Colorado Kid się ślimaczył i kiepsko finiszował, Łowca snów musiał zamienić się w wersję filmową, żeby trochę postraszyć, a Rose Madder zalatywała nieco tanim sentymentalizmem… Ale Królowi wybaczało się te tycie błędy. Dał nam wszak wściekłego Cujo, rewelacyjne Lśnienie, rozszalałą Carrie, przerażający Smętaż, obłędne Miasteczko Salem, demoniczną Misery czy ziejący złowrogą futurologią Bastion… Och, Boże, a Desperacja, która śniła się po nocach, a niepokojący Sklepik z marzeniami???

Lista wydłużała się w miarę upływu lat. Nie zawodził, często zaskakiwał. Królewska korona należała Mu się od dawna – z horrorowej branży wygryzł wszystkich, próbujących straszyć tak jak On… No i powstała Ręka Mistrza. Pomysł, tradycyjnie już, doskonały – zamożny przedsiębiorca, w wyniku wypadku na budowie, ulega poważnemu uszkodzeniu ciała. Traci rękę. Jak łatwo się domyśleć – traci też wiarę w lepszą – sprawną przyszłość. Traci żonę, która w okaleczonym partnerze nie odnajduje dawnych, ciepłych uczuć. Bohater odsuwa się również od ukochanych córek i – w konsekwencji – usuwa się z własnego życia. Zmienia otoczenie, przyjaciół, zainteresowania, a długotrwałą rehabilitację rozpoczyna na nowym gruncie. Prowadzi go umęczony umysł oraz kikut ręki, który NAGLE wykazuje nadprzyrodzone zdolności… Świetny początek, lecz rozwój akcji, KU ROZPACZY FANÓW, nie zaskakuje! Może rozpieścił nas Wielki Stephen, może jeszcze nie możemy dojść do siebie po innowacyjnej sadze Mroczna Wieża - z moim ulubionym odcinkiem, Wilkami z Calla, kiedy to grupa wieśniaków odpiera atak bardzo niebezpiecznych mutantów… O czym to ja…? No tak, może za bardzo zachłysnęliśmy się szybkimi jak krzyk bólu Dziećmi Kukurydzy, lapidarną i wstrząsającą Mgłą oraz autobiograficznymi, pięknymi wyznaniami z cyklu Jak pisać – poradnik S. Kinga? Może, może, tym razem, celowo, miało być odtwórczo i nie – paraliżująco? Wszystko po to, żeby następna „epopeja” ZNÓW zwaliła nas z nóg? Ale ile można czekać? I czy ładnie tak naciągać fanów na wydumane story o domku na plaży i na nudnawe wynurzenia o zarośniętej dziką dżunglą puszczy, w której czai się zło… Przecież mieliśmy już pusty, u-p-i-o-r-n-y dom w Grze Gerlada, jak również niezbadaną knieję w Pokochała Toma Gordona! To już było!!!

Dawaj pełnokrwistą scenę mordu! – Och, nie mów, że straciłeś formę, Mistrzom to się nie zdarza... Zabijaj tych swoich bohaterów, wgryzaj się w szyje czytelników – przecież za to Cię kochamy! Deus ex machina, w Twoim wydaniu, warte jest każdej ceny – więc bierz się do roboty, Panie King. I nie traktuj nas tak, jak w 'Ręce Mistrza'! Zrozpaczeni i zawiedzeni – BŁAGAMY o nowy, lepszy HORROR. Bo jeśli się bać – to TYLKO Z TOBĄ!!!

T.Love - I Hate Rock`n`Roll (2006)



[kamil ł]
ocena: 7/10


Trudno obiektywnie mówić o swojej rodzinie, zawsze w pewnym stopniu się jej broni, chociażby podświadomnie. Taka już ludzka natura, człowiek się przywiązuje, zaprzyjaźnia, zapuszcza korzenie - jakkolwiek banalanie to brzmi. Rodzinie zawdzięcza się najwięcej, to ona nas wychowuje i kształtuje.
Muszę się Wam przyznać, że T.Love to dla mnie taka muzyczna rodzina. Arytysyczna kolebka. Jak więc mam obiektywnie ocenić jej dzieło? Nie da się. Z drugiej jednak strony - dlaczego mam być obiektywny? Bedę subiektywny, niech to będzie moja subiektywna recenzja, mój subiektywny pogląd na to jak się dziś ma T.Love.

„No więc właśnie, jak się masz kochanie? Skonczyłaś flirtować z popem, puszczać oko do audytorium czy może dalej w to brniesz?” To było główne pytanie jakie stawiałem sobie przed premiera tej płyty. Nie tyle byłem zaniepokojony, co ciekawy. Model 01 - ostatnia płyta zespołu - była romansem z muzyka popularną, jak się okazało był to nic nie znaczący, jednorazowy szybki numerek. Słowem czysty rock'n'roll w myśl zasady sex, drugs and rock'n'roll. Zwlekałem jak najdłuzej z użyciem tego słowa lecz w końcu musiało ono paść.

Okazuje się, że kochanie pozbyło się modnych ciuszków i wrociło do starych szmat. Wróciła energia, czad i puls. Wszystko to jednak już gdzieś było. T.Love wrócił do starych ogranych schematów i wyszło mu to na dobre. Mogłbym w tym momencie zacząć rozbierać każdy z utworów na części pierwsze lecz mija się to z celem. T.Love gra prostą muzykę, która - jak to zwykle w ich przypadku - tworzy tło dla słów, a nie odwrotnie.

Muniek wyseplenia nam kolejna piękną pocztówkę, na której niestety od lat pojawiają się te same życzenia. Ba, pocztówka została do nas wysłana z naszego własnego podwórka więc co to za pamiątka? Słyszymy znów o wyzysku, nienawiści i agresji - słowem nasza polska (i ogólnoświatowa) codzienność. Teksty bez zmian. Muzyka bez zmian. Bilans, bilans, bilans. T.Love wrócił z wycieczki, gra znów to samo. Efekt lepszy niz zwykle. Polecam.

Zajrzyj również na stronę autora: rokendroler.blogspot.com

poniedziałek, 4 maja 2009

Ścianka - Dni Wiatru (2001)



[moozgo]
ocena: 9.5/10


Dobry album dobremu albumowi nierówny. W naszych domowych płytotekach z pewnością nie brakuje krążków, które pokonały ogień krytyki zbierając pozytywne recenzje i wysokie oceny zarówno fanów, ale także tzw. "znawców". Ile jednak jest wśród nich płyt przełomowych? Uczciwa i szczera analiza skurczyłaby długą, wspomnianą powyżej listę pewnie do kilkunastu pozycji. Dziś przypadło mi w udziale opisanie takiej właśnie płyty.

Co jednak można napisać o Dniach Wiatru trójmiejskiej Ścianki? Album wydany 8 lat temu został zrecenzowany na tyle precyzyjnie, że chyba nie uda mi się powiedzieć już nic nowego. Ale czy mógłbym odmówić sobie przyjemności pisania o zespole, który od początku jest jedną z moich największych inspiracji? No więc po kolei. Nie będę pisał tekstów w stylu: "kto liczył na kontynucję 'Statku Kosmicznego'... bla, bla, bla...", bo nie opisuję płyty premierowej. Dzisiaj możemy spojrzeć na te wydawnictwo szerzej, mając do dyspozycji dalsze dokonania Ścianki. I tak, po latach chyba nikt już nie ma wątpliwości, że Dni Wiatru są płytą wyjątkową, która nie znajduje odpowiednika na polskiej, a może i nawet światowej scenie. Śmiem nawet twierdzić, że jeszcze pare dobrych latek nie pojawi się u nas nic tak nowatorskiego. Bynajmniej jednak nie oznacza to, że tej muzyki słucha się łatwo i przyjemnie w typowym tego słowa znaczeniu. Rzecz jasna nie dokonałem żadnych potwierdzonych obliczeń, ale z 90% precyzją mogę stwierdzić, że każdego innego albumu Ścianki słuchałem 4 lub 5 razy częściej. I nic dziwnego, bo dźwięki płynące z głośników są doprawdy mroczne i niepokojące. Od początku możemy wyczuć wspaniałą, głęboką przestrzeń ambientu podszytą przenikliwym szeptem Maćka Cieślaka. Więcej melodii pojawia się w Latającym Psie, ale wcale nie nadaje to utworowi większej przystępności. Przy numerze 3 wsłuchujemy się w w transową opowieść obłąkonego Piotrka. Choć początkowo wydawała się faworytem na krążku, po latach straciła dla mnie na autentyczności. 11 minut udawanej wady wymowy i trochę jednak naiwnego tekstu zdecydowanie odstaje od następnej kompozycji. Zostajemy w niej wrzuceni w jesienny obraz listopada. To moim zdaniem obok Iris... najlepsza pozycja na płycie. Zbluźni ten, kto nazwie 19.XI piosenką. To raczej plama dźwięku, przez którą płyniemy w zwolnionym tempie celebrując błogą przyjemność.

Ścianka choć utrzymuje całość w zadziwiająco spójnym klimacie, to jednak gra kontrastami. Po delikatnie muskających subtelnościach, dostajemy obuchem awangardowej psychodelii. W tym momencie zawsze przypomina mi się scena z podstawówkowej rzeczywistości. Jedna z uczennic organizująca coś w rodzaju korytarzowego performance'u nawiązującego do mickiewiczowskich Dziadów, szukała u pana od muzyki jakiejś przerażającej muzyki. Cóż jednak mógł znaczyć którykolwiek z wiedeńskich klasyków? Spychacz z całą pewnością dosłownie zepchnąłby młodzież do pokoiku Pani Psycholog, a nieszczęsna, wspomniana wcześniej dziewczyna, straciłaby pewnie wszelkie ostre przedmioty. The Iris sleeps under the snow, o której zdążyłem już nieco wspomnieć, to jedyny utwór, w któym pojawia się rytm i melodia pod postacią jaką znaliśmy do tej pory. To czyste piękno i dramaturgia- wzór dobrze skomponowanej piosenki. Cukierkowe brzmienie i harmonie mieszają się z niepokojącą progresją od 0:50, a zakończenie idealnie wprowadza w zagadkowy klimat dalszej części albumu. Całość idealnie ze sobą współgra burząc pierwsze wrażenie niepasującego elementu układanki. Iście epicki Czarny autobus to kolejne potwierdzenie wymieszania stylistycznego na płycie. Wydawałoby się, że jechał zaraz obok spychacza, ale jak widać, kierowcy woleli zachować odpowiedni dystans, budując większe napięcie i unikając uczucia znużenia. To zadziwiające jak muzycy Ścianki potrafią tylko przy użyciu kilku instrumentów pobudzić wyobraźnię i wykreować w głowach słuchaczy tak niezwykłe obrazy. Utwór oznaczony trzema gwiazdkami od początku wydaje się być inny. Bynajmniej nie studyjne brzmienie i wyjątkowa dominacja organów Jacka Lachowicza to duży wyróżnik. I chociaż piosenka pozornie wydaje się dłużyć, to po głębszej analizie dostrzegamy niezwykle ciekawe interakcje klawiszowych pasaży z dość powściągliwą grą gitary i sekcji rytmicznej. Po chwili ciszy kończymy tę niezwykłą podróż utworem, który bardzo kojarzy się z solowymi dokonaniami Jacka Lachowicza. Bardzo niepokojąco i zagadkowo, ale nad wyraz smakowicie.

Podsumowując. To pozycja w 100% obowiązkowa! Znacząca cząstka jednego z najważniejszych polskich zespołów, która choć zdecydowanie odmienna od reszty ich materiału, to pozostawiła wyraźny ślad, ba... ukierunkowała dalsze poczynania muzyków z Sopotu, ugruntowując ich pozycję na rodzimej scenie. Dni Wiatru udowadniają, że ciągle można być odkrywczym, bezkompromisowym i niezwykle odważnym w tworczości, a mnie osobiście - jako muzyka - uczą ile nowoczesnego brzmienia można osiągnąć nie używając tak powszechnego dziś komputera.

niedziela, 3 maja 2009

Myslovitz - Upór i konsekwencja (II)

W części drugiej pokazana została droga zespołu do zdobywania rozpoznawalności czyli lata 1995 - 1998. Przełomem miała się okazać wydana w październiku 1999 płyta 'Milość w czasach popkultury'.



[camel]


Pierwsza płyta mysłowickiego kwartetu zatytułowana po prostu Myslovitz ukazała się w październiku 1995. Teksty na nią były napisane przez prawie wszystkich członków zespołu, co później zresztą stało się regułą. Płyta wzbudziła zaciekawienie krytyki muzycznej. Zawarty na niej materiał wyraźnie dzielił się na dwie części: piosenkową (wyraźnie inspirowaną dokonaniami The Beatels) i drugą, w której dali wyraz swojej fascynacji psychodelią i dłuższym, częściowo improwizowanym formom. Warto zaznaczyć, że do piosenki Myslovitz powstał czarno-biały teledysk nakręcony w Mysłowicach, najtańszy w historii zespołu. Artur Rojek opowiadał później w wywiadach „po prostu przyszedł do nas facet z kamerą i skręcił jak chodzimy po mieście”. Image zespołu w tamtych czasach wyraźnie odwoływał się do zespołów z brytyjskiej sceny gitarowej – tzw. britpopu, tę etykietkę przyczepiono Myslovitz i jeszcze długo nie mogli się jej pozbyć - m.in. Oasis. Przebojami debiutanckiej płyty stały się wspomniany już Myslovitz, Krótka Piosenka o miłości, Maj (skrócony na potrzeby radia z prawie 7 minut) oraz utwór Zgon. Warto nadmienić, że producentem i realizatorem debiutanckiego albumu Myslovitz był Ian Harris, człowiek który nagłaśniał koncerty brytyjskich sław – Joy Divison, New Order czy The Exploited.

Z ważniejszych wydarzeń, które spotkały zespół w roku ich albumowego debiutu, warto pamiętać o występie na pierwszym Przystanku Woodstock w Czymanowie i nominacji do Fryderyka`95 w kategorii „Nowa Twarz Fonografii”. Co prawda, statuetki nie otrzymali ale Wojtek Powaga, gitarzysta mówił w jednym z wywiadów „(...)Stary czujesz, kompletny odlot. Zespół z piwnicy nominowany do Fryderyka!"

W kilka miesięcy po wydaniu debiutanckiego krążka, w czerwcu 1996 roku ukazuje się długa płyta Sun Machine. Wojtek Powaga tłumaczył skąd ten pośpiech „Wytwórnia postanowiła pójść za ciosem. Nie chcieli, aby nazwa Myslovitz została zapomniana. Stąd ta druga płyta”.. Jeszcze przed nagraniem skład powiększył się o następnego gitarzystę, a w późniejszej historii zespołu pełniącym również funkcję klawiszowca, Przemka Myszora. Płyta, charakteryzuje się surowym brzmieniem i tym, że była „dogrywana” do piosenek, które pozostały z poprzedniej sesji zespołu. Zawiera również pierwszy wielki przeboju zespołu Peggy Brown, który wcześniej wykonywał, uwielbiany przez członków zespołu, wspomniany już wcześniej Generał Stillwel. Przebojem z płyty stało się także Z twarzą Marylin Monroe, którego Rojek już nie umie śpiewać uważając, że tekst jest zbyt banalny i chłopięco naiwny (opowiada o miłości do fotografii Marylin Monroe właśnie). Drugi album nie jest zbyt lubiany przez członków bandu, fani również mają o nim mieszane zdania. Moim zdaniem tytuł płyty doskonale oddaje jego zawartość – płyta doskonale sprawdza się w słonecznym, letnim czasie. Daje energetycznego „kopa”.

Kolejny rok, kolejna pozycja w dyskografii zespołu. Album Z rozmyślań przy śniadaniu uważany jest przez niektórych za szczytowe osiągnięcie zespołu. Moim zdaniem jest on zbyt długi i zawiera ewidentne wypełniacze. Jacek Kuderski wspominał „Siedemnaście kompozycji – chyba już nigdy nie pobijemy tego rekordu. Nie pobijemy, bo nie chcemy”. Jednakże znajdują się na nim klasyczne pozycje grupy, uwielbiane przez fanów Myszy i Ludzie (znów widać inspiracje filmowe muzyków), James, Żuk z rewolwerem i radiogłowi jadą do nikąd (z licznymi odniesieniami do muzyki rozrywkowej, jedną z inspiracji muzyków była wydana niewiele wcześniej książka „Wierność w Stereo” Nicka Hornbego) czy krzepiący Uciekinier. Z rozmyślań przy śniadaniu zawierało także trzy wielkie przeboje: Zwykły dzień opowiadający o szarym dniu w którym niespecjalnie jest co robić („Dzień, zwykły dzień, deszcz na twarzy, czarno-biały film komedia - ludzi w kinie tłum"), Scenariusz dla moich sąsiadów (do dziś grany na koncertach, jeden z najbardziej rozpoznawalnych utworów formacji) i Margaret. Na tym albumie muzycy pokazali również, że są sprawni literacko, często ich utwory były wręcz nasączone poezją. Pokazali, że stać ich na odważną, artystyczną wypowiedź, której daleko do nieudolnych często prób literackich z dwóch pierwszych albumów (członkowie zespołu często podkreślali, że teksty zaczęły być dla nich ważne właśnie od tego albumu). Niestety płyta, mimo iż okazała się sukcesem artystycznym, nie sprzedała się dobrze. W jednym z nakładów krążka znalazła się, odczytana przez media jako namawiająca do przemocy, piosenka To nie był Film. Tekst, którego autorem był Myszor inspirowany był serią brutalnych zabójstw które miały miejsce w Polsce na początku lat 90-tych. Piosenka trafiła na indeks, rozgłośnie radiowe nie chciały jej grać.