GRA MUZYKA

piątek, 19 lutego 2010

Półroczne podsumowanie filmowe.
Lipiec-grudzień 2009, część pierwsza.

Tym razem w dwóch częściach, bo i filmów ciekawych oraz wywołujących ożywiony dyskurs medialny było trochę więcej.Na początek te, które mnie nie do końca zadowoliły. Wkrótce ścisły top. Miejscem projekcji było głównie (pierwsze) katowickie Cinema City.


[camel]


12. Nowszy model – [4.5/10, listopad]

Niby komedia romantyczna, a romantyzmu tu jak na lekarstwo. Catherina Zeta-Jones jako zdradzona pani po 40-tce, która szuka pocieszenia w młodym opiekunie jej dziecka. Średni film, choć jak ktoś lubi Catherinę to może obejrzeć. Choć wcale nie musi.

11. Mniejsze zło – [5.5/10, październik]

Żółty szalik to na pewno nie jest. Przeciętny film o cwanym studencie, który pisać nie potrafi, ale plagiatem się nie brzydzi. Lesław Żurek, Magdalena Cielecka i Tamara Arciuch. W epizodzie Borys Szyc. Pan Morgenstern miewał już lepsze filmy. Ten jest dość nudny, przewidywalny i raczej nieudany. Choć Szyca zawsze warto zobaczyć na ekranie bo to dobry aktor jest. A i Pszoniak w roli 'psychicznego' przekonujący.

10. Miłość na wybiegu – [6/10, wrzesień]

Zawsze się interesowałem dlaczego faceci oglądają komedie romantyczne. Wytłumaczenia znalazłem dwa: a) by pójść z dziewczyną na (pierwszą?) randkę do kina, bo to filmy zazwyczaj niezajmujące i 'bezpieczne' oraz b) bo najczęściej w rolach głównych obsadzane są urodziwe aktorki. Tutaj w roli urodziwej
(i zdolnej) aktorki mamy - debiutującą jakiś czas temu w Korowodzie J. Stuhra - Karolinę Gorczycę i partnerującego jej, jak zawsze świetnego, Marcina Dorocińskiego. Sama historia do wciągających nie należy, a Gorczyca nie odegrała swojej roli z takim wdziękiem i urokiem osobistym jak Ania Cieślak w sympatycznym Dlaczego Nie!. Ale sam film jak to się mówi 'Nie boli'.

9. Do Czech razy sztuka - [6.5/10, październik]

Jiri Machacek tym razem w filmie stricte czeskim. Facet koło 40-tki, nauczyciel języka czeskiego w miejscowej szkole odchodzi od żony rzucając się w wir lekkiego (kontolowanego?) hedonizmu, w czasie którego odwozi do domów spod knajp pijanych gości swoim skuterem ('Bania taxi', swoją drogą mam wrażenie, że taka usługa by się w naszym kraju również przydała) oraz znajduje w agencji towarzyskiej swoją byłą uczennicę. Jak to GW zwykła pisać: 'Do refleksji'.

8. U Pana Boga za miedzą – [6.5/10, lipiec]

Ostatnia część 'trylogii ściany wschodniej'’. Mam sentyment do tego typu niespiesznych filmów poświęconych polskiej prowincji (Zmruż Oczy, Sztuczki czy Wino Truskawkowe) więc oglądało mi się ten film J. Bromskiego całkiem przyjemnie. Tym razem obyło się bez 'pagierów' znanych z części pierwszej ale za to było kilka innych zabawnych ale też i wzruszających sytuacji.

7. Oszukać przeznaczenie 4 (3D) – [6.5+0.5/10, wrzesień]

Pierwszy film pełnometrażowy, który miałem okazję zobaczyć w technologii trójwymiarowej. Sama fabuła dla osób znających poprzednie trzy części nie zaskakuje – grupa młodych ludzi cudem unika śmierci, ostrzeżona przez mającego wizję katastrofy kolegi. Tym razem rzecz dzieje się na torze wyścigowym. Nie to jest jednak w tym filmie najciekawsze, a jakość i realizm efektów 3D. Wydaję się, że naprawdę samochód na nas jedzie, spadające żelastwo wbije nam się w ciało, a korek od szampana wybije oko. A sceny 'rentgenowej' śmierci zaskakują oryginalnością i namacalnością wręcz. I za te dodatkowe wrażenia 0,5 pkt więcej.

środa, 10 lutego 2010

"Galerianki" w reżyserii Katarzyny Rosłaniec

Dominika o głośnych Galeriankach. Jakkolwiek zjawisko 'młodych dziewczyn szukających sponsoringu' jest znane we Warszawie od dawna, to poza stolicą jest o wiele mniej widoczne - stąd pewnie znudzenie warszawiaków tą tematyką i zarzuty o nieaktualności filmu.



[dominika]
ocena: 5.5/10


Przyglądając się szerzonemu ostatnio w mediach problemowi tzw. ”Galerianek” byłam naprawdę zaciekawiona tym filmem. Spodziewałam się obrazu szokującego, dobitnego, przepełnionego wyczerpującymi portretami psychologicznymi bohaterów. W moim jednak odczuciu widz otrzymał tylko zarys tego wszystkiego.

Pierwsza uwaga dotyczy aktorów. Osoby występujące w filmie miały być jak najbardziej naturalne – tutaj tego mi zdecydowanie zabrakło. Przez to Galerianki tracą na wiarygodności. Plusem jest tylko i wyłącznie rola Ali oraz występ Artura Barcisia i Izabeli Kuny jako rodziców głównej bohaterki.
Film ten jest dla mnie bardzo infantylny. Nie ma w nim emocjonalności, wyraźnie nakreślonych bodźców, które kierują działaniami bohaterek. Natomiast sam pomysł samobójstwa nie sprawdzającego się w sytuacji intymnej chłopaka może i był dobry, jednak sposób w jaki został on przedstawiony – zupełnie na „sucho” - został odebrany przeze mnie wyłącznie jako zwyczajna głupota.
Obraz miał uczyć, miał uświadomić ludziom skalę problemu. Miał też przestrzegać młodych ludzi przed kroczeniem taką ścieżką. Tymczasem dziewczyny w filmie żyją sobie niemal beztrosko, materialnie rzecz jasna mają wszystko czego potrzebują - miewają co prawda kłopoty w szkole, ale kto by tak na dobrą sprawę się tym przejmował. Problem ciąży również nie wydaje się w filmie czymś naprawdę strasznym. Zirytował mnie również sposób w jaki bohaterki spotykają swoich sponsorów – pójdziemy do galerii i od razu znajdziemy kilku takich, którzy na pewno się zgodzą. No to ja pytam w takim razie - do jakich one chodzą galerii? Znaczna część takich właśnie dziewczyn na co dzień poznaje mężczyzn przez Internet.

Ukazanie problemu w filmie w ten sposób może mieć zupełnie odwrotny skutek, niż taki, który twórcy chcieli osiągnąć. Młodzież ocenia bowiem wszystko swoimi specyficznymi kategoriami, które tworzą niekiedy moralność niezrozumiałą dla ludzi dorosłych. Być może gdyby udział w filmie wzięli w większości profesjonalni aktorzy, a on sam nasycony był emocjami pokazanymi z różnych punktów widzenia, miałby większy wydźwięk i byłby wiarygodny. Tak niestety się nie stało, a szkoda.

poniedziałek, 8 lutego 2010

Muzyczne podsumowanie roku 2009

Quid o najlepszych jego zdaniem (zagranicznych) płytach ostatniego roku lat 'zerowych'.



[quid]


Poniżej przedstawiam zestawienie albumów, które stanowią reprezentację najciekawszych wydawnictw jakie zdołałem przesłuchać w ostatnim roku minionej dekady. Sięgnij do tych pozycji, których jeszcze, drogi czytelniku, nie przesłuchałeś bo z pewnością warto. Medaliści zostali uhonorowani krótkimi refleksjami na temat ich osiągnięć.

50. Odawas - The Blue Depths
49. Zelienople - Give It Up
48. Sonic Youth - The Eternal
47. Fuck Buttons - Tarot Sport
46. Current 93 - Aleph at Hallucinatory Mountain
45. Brand New - Daisy
44. Wooden Veil - Wooden Veil
43. The Car Is on Fire - Ombarrops!
42. Tyondai Braxton - Central Market
41. Bill Callahan - Sometimes I Wish We Were an Eagle
40. Point Seven - What?
39. Speech Debelle - Speech Therapy
38. Monolake - Silence
37. Tim Hecker - An Imaginary Country
36. The Clientele - Bonfires on the Heath
35. Gui Boratto - Take My Breath Away
34. Neon Indian - Psychic Chasms
33. jj - jj n° 2
32. Bat for Lashes - Two Suns
31. Vladislav Delay - Tummaa
30. Giorgio Tuma - My Vocalese Fun Fair
29. White Denim - Fits
28. Natural Snow Buildings - Shadow Kingdom
27. Tiny Vipers - Life on Earth
26. Fontän – Winterhwila

25. Mew - No More Stories / Are Told Today / I'm Sorry / They Washed Away // No More Stories / The World Is Grey / I'm Tired / Let's Wash Away
24. HEALTH - Get Color
23.Mos Def - The Ecstatic
22. The Whitest Boy Alive - Rules
21. Zola Jesus - The Spoils
20. The Field - Yesterday and Today
19. Fashawn - Boy Meets World
18. 2562 - Unbalance
17. Memory Tapes - Seek Magic
16. Caetano Veloso - Zii e Zie
15. Yo La Tengo - Popular Songs
14. Pocahaunted - Passage
13. Crystal Antlers - Tentacles
12. Japandroids - Post-Nothing
11. Lotus Plaza - The Floodlight Collective

10. Junior Boys - Begone Dull Care
09. Polvo - In Prism
08. Phoenix - Wolfgang Amadeus Phoenix
07. Mount Eerie - Wind's Poem
06. Grizzly Bear - Veckatimest
05. Kings of Convenience - Declaration of Dependence
04. The Flaming Lips – Embryonic


03. Q-Tip – Kamaal The Abstract




Kamaal Ibn John Fareed urodzony jako Jonathan Davis, znany jako The Abstract, nagrywający jako Q-Tip zwrócił moją uwagę dopiero na początku 2009 roku, kiedy spóźniony zabrałem się za odsłuch The Renaissance. Może powiem tylko tyle, iż uderzyłem się z liścia w czoło, że jednak nie pojechałem na choć jeden openerowo-heinekenowy dzień do Gdyni, by zobaczyć m.in. tego oto artystę w akcji. Tak się złożyło, że miniony rok przyniósł kolejne, niecodzienne wydawnictwo rapera. Kamaal The Abstract to materiał przygotowany w 2001 roku, nie wydany wówczas wskutek wątpliwości wytwórni co do jego komercyjnego potencjału. Na szczęście po ośmiu latach doczekał się oficjalnego wydania i możemy cieszyć swe uszy mieszanką bujających i relaksujących jazzowo-soulowo-funkowych podkładów, wykorzystujących poza podstawowym dla tej estetyki instrumentarium także m.in. flet, dzwonki chromatyczne, gitarę elektryczną, organy czy saksofon. Przede wszystkim cały efekt robi zupełnie kładący mnie na łopatki luz i flow głównego bohatera, choć na tym materiale zawarł stosunkowo mało typowej nawijki, w dużej mierze oddając pole instrumentalnym wycieczkom lub gdzieniegdzie próbując melodyjnej wokalizy. Jest to w pełni jego autorski album, za który należy mu się wielki szacunek a tym, którzy stykają się z Q-Tipem po raz pierwszy polecam również zainteresowanie się albumami jego macierzystej formacji A Tribe Called Quest - tak jak ja to niedawno uczyniłem. Mój ulubiony raper.


02. Clark – Totems Flare




Chris Clark konsekwentnie rozwijał swój oryginalny styl na poprzednich albumach, którym zresztą trzeba oddać, iż są niewiele mniej pasjonujące od Totems Flare. To jednak właśnie rzeczone wydawnictwo wyniosło w moich oczach Clarka na piedestał. Gość osiągnął wyżyny pomysłowości, kładąc charakterystycznie szorstkie, wypompowane z powietrza faktury na dynamicznie zmieniającej się strukturze połamanych rytmów, często podbitej samplami żywej perkusji. Muzyka roztacza kosmiczną aurę, przez moment nie popadając w jakiekolwiek dłużyzny i mielizny. Nic tutaj nie może znudzić, bo każdy chwytliwy fragment przechodzi w odpowiednim momencie w kolejny. Co najważniejsze, pomimo odbierającego oddech tempa i manipulowania syntetyczną materią, Totems Flare jest podszyte jakąś nostalgią i zwyczajnie wzrusza momentami. Jest to dla mnie arcyniecodzienne doświadczenie w obcowaniu z estetyką IDM. Zdecydowanie polecam tym czytelnikom niniejszego bloga, którzy z elektroniką nie są za pan brat.


01. Animal Collective – Merriweather Post Pavilion




Czasami chciałoby się być oryginalnym i przyznać zaszczytne miano albumu roku dziełu wyszukanemu, niedocenionemu przez krytyków i niezauważonemu w hipsterskich środowiskach, nie obarczonemu splendorem chwały i niesłusznie niemodnemu. Oczekiwania wobec AC po sukcesie Strawberry Jam i solowej płyty Pandy Beara były ogromne, co oczywiście wiązało się z równie ogromnym ryzykiem rozczarowania wygórowanych wyobrażeń o nie-wiadomo-jak-oszałamiającej-płycie. Otóż okazało się, że panowie nagrali właśnie tego typu materiał. MPP został okrzyknięty płytą roku już w momencie wydania, a w zasadzie w momencie wycieku materiału do sieci jeszcze w grudniu 2008 r. Mijały miesiące a ja zastanawiałem się czy nie mamy tu do czynienia z mechanizmem samospełniającej się przepowiedni – jeśli z góry zakładamy, że coś się wydarzy, to mimowolnie robimy wszystko tak, aby właśnie się to wydarzyło...
Ten specyficzny kontekst mojego wyboru zobowiązuje mnie do uzasadnienia, udowadniającego, iż nie poszedłem po prostu za tłumem. Pierwsze odsłuchy i brak wyrachowanego podejścia odwdzięczają się totalnym zatraceniem w trybaliźmie dzieła, które rytmikę, stymulującą do wyobrażonych na swój sposób szamańskich tańców, łączy z wyzutą z jakiejkolwiek mrocznej atmosfery warstwą optymistycznej kolorowej magmy, której wartki nurt tylko momentami pozwala złapać oddech. Dzieło zachęca do kolejnych przesłuchań - mamy do czynienia z tym, co znamionuje wielkość: każdorazowe odkrywanie czegoś nowego dla siebie, czy to na poziomie coraz to nowszych ulubionych utworów, czy też fragmentów każdego z nich. Pokłady są o tyle banalne, że repetytywne i o tyle trafione, że transowe. To jest album w moim odbiorze silnie synestetyczny. Dochodzi do tego od dawna potwierdzany przez Avey Tare’a i Noah Lenoxa talent do tworzenia chwytliwie wkomponowanych w całość linii melodyjnych i charakterystycznych, krótkich zaśpiewów – to potwornie zażera, to urywa głowę.
Od wydania minął przeszło rok i, wobec zaistniałych wydarzeń, polaryzacja kontekstu słuchaczy na wyznawców i zdeklarowanych hejterów hajpu wydaje się całkiem oczywista. Tak sobie myślę, że nawet bardziej ufam tym, którym album się zdecydowanie nie podoba niż tym, którzy uwzględnili go w swoich listach rocznych ale gdzieś poza podium. C’mon, nie bardzo rozumiem jak to się da lubić tylko do pewnego stopnia. Albo dajesz się zabić, albo zabijasz ich Ty. Oni nie biorą jeńców.