GRA MUZYKA

poniedziałek, 7 grudnia 2015

"Na scenie opowiadam historyjki"
Wywiad z Piotrem Bukartykiem, część pierwsza

Ponad pięćdziesiąt minut wywiadu z Piotrem Bukartykiem. Przeprowadziłem go przed koncertem Artysty we wrocławskim Starym Klasztorze, który odbył się pod koniec września tego roku. Wywiad ukazała się w jakiś czas temu w Gazecie Wrocławskiej. Niestety "gazeta nie jest z gumy" i z 33 tysięcy spisanych znaków w gazecie (po autoryzacji Piotra i skrótach) znalazło się ledwie koło 1/4 całości. Tutaj postanowiłem opublikować w trzech częściach całość mojej rozmowy z Piotrem. Pierwsza część dzisiaj, następne jeszcze w tym tygodniu. Na początek wspominamy dawne czasy (m.in. album "Szampańskie wersety z 1997 roku) i rozmawiamy o zjawisku popularności.



[camel]

Popularność
Krockus: Zaczynał pan grać ponad trzydzieści lat temu. Po drodze była nominacja do nagrody Fryderyk w kategorii „Dance i Techno” bodaj w 1997 roku...
Piotr: Tak, traktuję to jako największe osiągnięcie życia (śmiech)
Korkcus: ...ale ta prawdziwa popularność, powiedzmy masowa, przyszła kilka lat temu.
Piotr: Czy ja wiem? Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym nigdy. Nie rozpatrywałem tego w tych kategoriach. Po prostu pisałem swoje piosenki, jestem grajkiem od początku lat 80-tych. Zacząłem jako pacholę licealne i zawsze chciałem napisać piosenkę i próbowałem, do tej pory próbuję. I to tyle. Popularność w tamtych czasach była czymś wręcz wstydliwym ponieważ zdobycie tzw. popularności wiązało się z czymś, na co nie mogłem się długo zdecydować. To był np. udział w udziale Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze, bądź Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu. I bardzo wielu, nie żeby im to wypominać, bo to do tej pory funkcjonujących artystów, którzy są zbliżeni do mnie wiekiem i w podobnym czasie debiutowali, oni osiągnęli popularność, bo podjęli taką decyzję, że tam pojadą. Ale na ogól to byli wokaliści. A ja ze sztuką wokalną, co zresztą będzie słychać tutaj ze sceny, mam wspólnego niewiele, ja opowiadam historyjki.
Krockus: Uważa się pan za poetę, śpiewaka, za, jak pan sam powiedział, grajka?
Piotr: No za grajka, jest taka w brytyjskich barach postać – taki storyteller, który siada na krześle iw w zamian za drinka opowiada niestworzone historie, no to ja jestem kimś takim myślę. A w sztukę nie wierzę. Znaczy nie w jej istnienie nie wierzę, także nie pracuję nad tym, że trzeba stworzyć przebój, albo dzieło sztuki, mam to gdzieś.
Krockus: Czasami się udaje?
Piotr: Bo ja wiem? To niechcący, to przypadkiem.

Korkcus: Ale jak ta popularność przyszła tak późno, to jest jakoś inaczej odbierana, doceniana przez pana?
Piotr: Przeze mnie? Jasne! Myślę, że gdyby przyszła wcześniej to mógłbym zwariować, mógłbym wyglądać jak moi rówieśnicy z zespołu Papa Dance. Cieszę się, że tak nie wyglądam, choć nic do nich nie mam i rozczulają mnie te na siłę zaczesywane zakola. Ja wyglądam jak wyglądam, pióra mi z tyłka nie wystają, bo też nie kokietuję wyglądem ani nadmiarem choreografii czy porywającą wokalizą. Po prostu opowiadam swoje historyjki i sobie z tego żyję, co daje poczucie nie tyle popularności, co wolności. Jest to bardzo przyjemne, bo robię to, co chcę, to, co sobie sam wymyślę i jestem, powiem górnolotnie, niezależny. Znaczy nie wstaję w szranki żadne, nie biorę udziału w wyścigach piosenkarskich, stworzyłem swoją własną kategorię, mam swoją publiczność i ku mojemu radosnemu zdziwieniu ona jest coraz liczniejsza. Nie gram Dnia Kartofla, tylko usiłuję sprzedać bilety na koncert i dlatego tu jestem, że ktoś te bilety kupił czyli to jest uczciwe stawianie sprawy – przywożę konkretną rzecz, za którą odpowiadam w stu procentach, bo każda nutka i każde słowo w tych piosenkach jest mojego autorstwa. I skoro podjąłem decyzję, że się publicznie z tym pokażę, to znaczy, że uważam, że się tego nie wstydzę, no i tyle. Jeżeli ktoś kupuje na to bilet, to podejmuje samodzielną decyzję o tym.
Maciek: Czyli singer-songwriter jak to się mówi?
Piotr: No tak. I to dlatego, że, szczerze mówiąc, tylko takich ceniłem, i dużo większe wrażenie robią na mnie tacy goście.
Krockus: Bardowie?
Piotr: W pewnym sensie tak, Bob Dylan, ten kierunek bardziej.

Krokcus: A gdyby miał pan wskazać przyczyny te tej popularności – czy przyczyniła się do tego Trójka, czy coś innego, bo skąd musiało się to wziąć, że to się rozwinęło w takim (pozytywnym) stopniu
Piotr: To się zaczęło nawarstwiać. Zmiany ilościowe przeszły w zmianę jakościową. Ja cały czas, przez te wszystkie lata, robiłem to samo. I dalej robię, niczego nie zmieniam. Wymyśliłem swój język, którym się porozumiewam ze światem i to kiedyś nie pasowało do niczego.
Próbowali mnie wpasować, pojechałem na jakieś zamkowe spotkania poetyckie i zaczęto twierdzić, że ja uprawiam poezję śpiewaną, a nigdy tego nie robiłem. I słyszałem, że jestem elektrycznym bardem, że jestem poetą rockandrolla. Nie jestem poetą, w ogóle nie czytam poezji. Układam piosenki, opowiadam historyjki, bawię się formą i bardzo długo starałem się osiągnąć taki efekt, żeby mnie samego nie raził język polski w piosenkach. Bo angielski jest płynny, jest więcej rymów męskich niż u nas, ale ja wymyśliłem sobie jakiś język, ułożył mi się on w głowie i nim operuję. Opowiadam historię, które na ogół zamykają się jakąś pointą. Staram się opisywać to, co widzę, a nie to jak ja sam wyglądam, bo sądzę, że to jest tak mało interesujące dla innych, jak dla mnie ich wygląd. I tyle – opowiadam to co widzę, a nie to, że mam ładne oczy.

Krokcus: Ale Trójka na pewno dała jakąś popularność, choćby przez cykliczność tych spotkań i ciągłą potrzebę tworzenia nowych rzeczy.
Piotrek: No pewnie, że dała. To nie jest taka ciągła potrzeba. Ja szczerze mówiąc, w pewien sposób się nauczyłem pływać, jak wpadłem do wody i tutaj było podobnie. Żeby w ogóle coś napisać to potrzeba muz. Moje muzy mają na imię Termin i Zaliczka. Na szczęście ta druga przychodzi o wiele rzadziej. Ale generalnie człowiek nie pisze piosenki na rano, bo na cholerę mu rano nowa piosenka. Napisałem kilkaset piosenek, nie potrzebuję następnych, ale sam sprowokowałem sytuację w której jestem przymuszony do pisania raz w tygodniu. Bardzo się cieszę, bo gdyby nie te uczucie obciachu, że co – nie dam rady? To bym nie pisał bo po co? Już na wszystkie tematy napisałem po dziesięć piosenek.

Krockus: A skąd w ogóle przyszła propozycja takich spotkań?
Piotr: Ja wymyśliłem to i zadzwoniłem do Krzyśka Skowrońskiego, który był wówczas dyrektorem Trójki nawet nie wiedząc i nie pamiętając, że kiedyś on jako redaktor Radia Zet incydentalnie zaprosił mnie przy okazji mojej płyty z piosenką o prawie do orgazmu, którą głosiłem przyznanie tego prawa w ogóle wszystkim, co nie zostało najlepiej przyjęte w kraju świebodzińskich pomników. Ja myślałem, że to będzie dowcipne, a się okazało, że jestem synem Szatana. To sprawiało mi przyjemność dużą, pamiętam, że w Toruniu były wtedy trzy rozgłośnie, z czego tylko jedna miała ryja i te dwie grały utwór „Każdy ma prawo do orgazmu” i słowo orgazm wypikowywując. Bardzo mnie to bawiło, bo się okazało, że to najbrzydsze słowo. A już wtedy puszczali raperów z jakimiś bluzgami. Więc orgazm było słowem niecenzuralnym, a te wszystkie organy rozrodcze męskie i żeńskie to żaden problem. Tak czy inaczej, na przykład ta żartobliwa płyta wtedy, w której kpiłem sobie – razem z kumplem, z którym ją zrobiłem, który zresztą wyprodukował pierwszą, najbardziej znaną do tej pory, płytę nijakiego Liroya, bo Jaromir Chmileski (?), a w ogóle na co dzień zajmował się robieniem muzyki do teatru. Więc myśmy zrobili eksperymentalną płytę, dla jaj, bawiąc się naprawdę bardzo dobrze. Nigdy nie grałem dance`u ani techno, nikt nie zrozumiał tego żartu, naprawdę, nikt nie zrozumiał naszego żartu (śmiech), zostało to przyjęte często bardzo poważnie.
Krockus: Może teraz by było lepiej z odbiorem?
Piotr: Nie, to było super, bo po tym wszystkim ja miałem straszne poczucie obciachu, że zrobiłem taką płytę, ale wtedy nie miałem wyjścia. Mogłem albo umrzeć z głodu, albo nagrać taką płytę. Wtedy wszyscy szukali możliwości podpisania kontraktu, bo wydawało się, że przyszedł wielki świat, i że teraz My już są Amerykany, ja podpisałem ten kontrakt, ale był taki warunek – bo ja miałem dwie takie piosenki i siedemdziesiąt smutnych – i Państwo zaproponowali mi dopisanie jeszcze kilku wesołych, a smutne może kiedy indziej już. Nie miałem wyjścia, w czasie długiej kąpieli do tych dwóch dopisałem jeszcze chyba siedem czy dziewięć, nie pamiętam już, i z jednej strony się bawiłem, a z drugiej to było absolutnie nie to, co chciałem zrobić, ale nie miałem wyjścia. Mogłem albo obrócić tę sytuację w żart i tak zrobiłem. I ta płyta była swego rodzaju zgniłym kompromisem, ale bawiliśmy się dobrze. A zaraz potem zacząłem spotykać różnych ludzi z bliskich mi środowisk do których nie należałem, do Jarocina i tak dalej. I chłopcy z czołowych kapel przychodzili po tej płycie przybyć ze mną piątkę i mówili: „Dla nas jesteś punkiem” i to był komplement, to było bardzo fajnie, że tylko ci ludzi, którzy się czynnie zmagają z nutami i tekstami, oni zrozumieli moje intencje. Natomiast świat muzycznej prasy czy mediów kompletnie nie połapał się w moich planach, zresztą prawdopodobnie miał je gdzieś po prostu i nie ma problemu. Natomiast nominacje do Fryderyków...przecież nie zdobyłem Fryderyka, bo wtedy wygrał Norbi, bardzo miły chłopak z Olszyna, młody didżej wtedy, no i on spełnił swój sen, bo poprowadził od tamtej pory siedem tysięcy wesel i imprez zakładowych czy festynów. To lepiej, że on, a nie ja, bo ja mógłbym się tam nie sprawdzić do końca, pamiętam, że za bardzo nie było wiadomo co z tą płytą robić, no bo można ją było grać z półplejbeku w dyskotekach, ale ja do dyskotek nie chodzę. W klubach z rurą, wtedy dostałem taki cynk od człowieka w miejscowości Marki, jak się okazało, że ten numer grany jest ciągle, że dziewczyny mnie pozdrawiają, i że mogę przyjść kiedy zechcę, i że będzie super. Potem okazało się, że był to burdel podwarszawski i do tej pory nie żałuję, że nie pojechałem zebrać należnych mi hołdów, w takiej czy innej postaci, ale zawsze można pomarzyć. Nie zrobiłem tego żałuję. Panie pozdrawiam, pewnie są już na emeryturze. To ja wam napisałem ten numer, dzięki któremu mogliście rozwinąć swój talent.

Brak komentarzy: