GRA MUZYKA

czwartek, 5 listopada 2009

Hey - Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy! (2009)



[camel]
ocena: 7/10


Cztery lata kazali nam czekać na nowy album. Przez ten czas wydali świetnie przyjęty, bogaty aranżacyjnie MTV Unplugged, a Kasia Nosowska uraczyła nas aż dwoma albumami: wydanym po siedmiu latach przerwy nowoczesnym UniSexBlues oraz retro-jazzowym projektem Osiecka, na którym zamieściła niezwykle udane interpretacje piosenek Naszej Narodowej Poetki. To, że Hey umie grać inaczej udowodniła kiepska płyta Music. Music, z której prawie nic nie grają na koncertach. Zapowiedź, że nowy album będzie znacząco różnił się od Echosystemu nie napawała mnie więc optymizmem. Na szczęście nie jest tak źle, a nową płytę – najbardziej elektroniczną w dorobku – spokojnie można zaliczyć do udanych. Choć na pewno nie do najlepszej płyty w ich dyskografii (tutaj prym wiodą dla mnie ? i [Sic!]), czy do płyty dekady, bo i takie głosy się pojawiły.

Już pierwszy utwór Vanitas zwiastuje zmiany. Zaczyna się jakimś niskim, basowym dźwiękiem pomieszanym z zacinającym się odgłosem płyty winylowej, by powoli narastać, aż do elektronicznego finału. Tekstowo Nosowska kreśli wizje życia pozagrobowego, nadużywając zdrobnień („kamieniczki i uliczki z latarenką nie zabierzesz tam i stoliczka, talerzyka z kurzą nóżką nie zabierzesz tam”). Następne dwa utwory to mocni kandydaci na kolejne single. Umieraj stąd z wyraźnie zaznaczoną perkusją oraz Faza Delta z ciekawym tanecznym rytmem i fajnym motywem gitarowym noszą duże znamiona przebojowości. Ten ostatni częstuje nas na dodatek udanym, leniwym finałem. Nie rozumiem natomiast obecności piosenki Piersi ćwierć, gdyby nie końcowa część z orientalizującą wokalizą Kasi byłby zupełnie zbędny. Na szczęście to tylko chwilowa niedyspozycja zespołu, bo Chiński urzędnik państwowy zwracający uwagę partią klawiszy (które brzmią jakoś myslovitzko) jest już lepszy. Tytułowy utwór „Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!”, najbardziej rockowy na albumie, to pierwszy moment na płycie gdzie Kasia śpiewa tak wysoko. Pojawiły się gdzieniegdzie porównania do Ramony Rey. Potężny, wykrzyczany refren to dla mnie jeden z najmocniejszych momentów albumu. Klawiszowe solo pod koniec stanowi dobre urozmaicenie. Stygnę zaskakuje folkującą gitarą (która przypomina mi tą z piosenki Musisz wierzyć Ani Dąbrowskiej) i znowu udanym finałem, z wyraźnie brzmiącym basem. Boję się o nas to kolejny highlight. Tło stanowią tu handclapy i dźwięk kasy fiskalnej wśród których Kasia wyśpiewuje strach przed wygaśnięciem uczucia. Kolejny kandydat na singla. Zapowiadająca MURP piosenka Kto tam? Kto jest w środku?, która zwiastowała nowe brzmienie Heya również należy zaliczyć do plusów. Wielu z nas pewnie się zdziwiło gdy na wysokości 2:23 pojawił się motyw elektro. Na sam koniec zostawiono Nie więcej, jedyną klasyczną balladę w zestawie i tu novum – Kasia śpiewa z towarzyszeniem samego fortepianu.

Wadą płyty jest na pewno czas jej trwania – nieco ponad czterdzieści minut pozostawia niedosyt. Jeśli chodzi o teksty, to niektóre z nich przypominają mi poezję nowoczesną (Faza Delta, Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!), Nosowska też przemyca w nich kilka neologizmów (nanozgon, dźwigozaury, judasze oczu). Ogólnie płyta jest dobra, choć tak jak wspominałem nie dostrzegam w niej żadnej wybitności. Po prostu Hey nie schodzi poniżej pewnego poziomu. 14 listopada, koncertem w zabrzańskim CK Wiatrak zaczyna się trasa koncertowa promująca album, na którym zespół zamierza zagrać wszystkie utwory z MURP, więc na pewno warto się na niej pojawić.

Na koniec chciałbym zwrócić uwagę na dwie kwestie.
Pierwszą z nich jest oprawa graficzna. Hey i solowa Nosowska od kilku lat dbają o oprawę graficzną swoich wydawnictw. Na Music. Music motywem przewodnim był domek z plasteliny, Echosystem w limitowanej edycji zaskoczył wycinanymi postaciami członków zespołu. Albumy MTV Unplugged i Osiecka cechowały się wyjątkowym atyzmem i starannością wykonania, a UniSexBlues gaficznie opierał się na zdjęciach wokalistki zrobionych w budce w podziemiach. Tym razem otrzymujemy białą okładkę z tłoczonymi napisami Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy! oraz wyciętym tytułem albumu w alfabecie Morsa pod którym znajdziemy dziesięć karteczek w różnych pastelowych kolorach z jednej strony oraz pojedynczymi tekstami z drugiej.
Drugą kwestią jest film dołączony do specjalnego wydania, w ciekawy sposób pokazujący trudy i radości nagrywania albumu w westernowym miasteczku w Sarnowej Górze (instrumenty) oraz studiu Fonoplastykon we Wrocławiu (głos). Poza muzykami możemy tutaj również zobaczyć potomstwo członków Heya oraz Tomasza Knapika (zapowiadającego film) i Krystynę Loskę (która film kończy). Fajnie zrealizowany obraz, dobrze uzupełniający odbiór najnowszego działa grupy.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Piersi Ćwierć to "chwilowa niedyspozycja zespołu". A według mnie absolutnie NIE, wręcz przeciwnie - jest fantastycznym akcentem, smutnym przecinkiem rozdzielającym żywsze brzmienia.

biała fabryka pisze...

Piersi Ćwierć? niedyspozycją???? że jak???