Polski rock’n’roll nie jest odkrywczy. Co więcej nigdy nie był, chociaż zaraz znajdą się tacy, którzy oskarżą mnie o sporą dawkę ignorancji. Nieważne, nie warto z tym polemizować. Ważne jest co innego. Powielanie schematów niekoniecznie oznaczać musi coś złego.
T.Love jest grupą nieprzewidywalną, podobnie jak ich najnowszy album „Old is gold”. Pierwszy raz w swojej historii zespół wydał płytę, na której muzyka jest równie ważna co przekaz. To najpierw dziwi, lecz chwilę potem już tylko cieszy. „Old is gold” to muzyczna podróż, zahaczająca o korzenie bluesa i country. Nie ma tym krążku niczego nowego i Bogu dzięki. A skoro już jesteśmy przy Bogu, to warto dodać, iż jest on motywem przewodnim tego dwupłytowego (sic!) albumu. Mierzenie się z tematem spraw mocno eschatologicznych wymaga pewnej dojrzałości, którą wieczny chłopczyk Muniek Staszczyk zdaje się, że w końcu osiągnął. Czas najwyższy chciałoby się powiedzieć, zwracając uwagę na niemłody już wiek tego częstochowskiego muzyka. „Old is gold” z złożenia miało być hołdem muzyce dawnych lat. By taki hołd złożyć trzeba być po pierwsze doskonałym rzemieślnikiem instrumentów, co dla wielu polskich muzyków jest już nie do przeskoczenia. Po drugie, co w kraju nad Wisłą zdarza się już zupełnie mało kiedy, trzeba coś przeżyć i umieć to opowiedzieć. I o tym jest ta płyta. O życiu widzianym przez Zygmunta, lat 49.
ps. „Old is gold” to album bardzo artystyczny i na pewien sposób subtelny. Z tego też powodu nie chciałbym jego oceniać szkolną miarą. Ten krążek wymaga uwagi, nawet gdy dotąd nie było się miłośnikiem grupy T.Love. I może z tego powodu należy jej się wielki szacunek. Ukłony.
czytaj także: T.Love - I Hate Rock`n`Roll
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz