GRA MUZYKA

niedziela, 21 czerwca 2009

Stephen King na ekranie: Mgła VS Miasteczko Salem

O ADAPTACJACH FILMOWYCH : TYCH ZAMGLONYCH I TYCH PEŁNOKRWISTYCH




[ania wasilewska-stawiak]
ocena: 5/10


W głowie „kingomaniaka” się nie mieści, jak reżyser dwóch znakomitych filmów, opartych na powieściach „Króla”, mógł tak sknocić adaptację wspaniałego opowiadania Pana Stephena!!! O ile ekranizacje „Skazanych na Shawshank” oraz „Zielonej Mili” tchną atmosferą pierwszorzędnych horrorów psychologicznych, o tyle film „Mgła” osłabia, dobija i odbiera nadzieję na efektywną popularyzację tej wstrząsającej historii. David Drayton wraz ze swoją rodzinką żył sobie błogo nad brzegiem jeziora. Pewnego dnia, po przejściu gwałtownej nawałnicy, wybrał się z synkiem do supermarketu. Mgła, która nagle ogarnęła miasteczko, zagoniła do tego samego sklepu kilkadziesiąt osób. Nie można wyjść z marketu, bo we mgle tej czai się „coś”, co zabija – od razu, drastycznie, bardzo tajemniczo… Oczywiście, Drayton próbuje ratować siebie i swych bliskich. Najpierw jednak musi nakłonić ludzi zgromadzonych w sklepie do współpracy, do szybkiego się zorganizowania. Tyle widzimy w filmie. I ziewamy, gdy kolejne ofiary pochłaniane są przez mleczną zasłoną, okrutnie spowijającą supermarket. Rozpływają się (we mgle) kolejne sztuczki reżyserskie: autor obrazu, Frank Darabont, wprawdzie wprowadza spragnione mordu monstra, ale nijak mają się one do potworów opisanych przez Stephena Kinga. W opowiadaniu pt. „Mgła” straszyć mają umysły rozhisteryzowanych ludzi, stłoczonych w nieprzyjaznym im miejscu, pozbawionych jednego stanowczego przywódcy, jednej solidnej opieki. Bohaterowie historii, niczym dzieci we mgle, próbują nawiązać kontakt z tymi, którzy mogą im pomóc. W zwykłym amerykańskim sklepie wybuchają kłótnie, ataki płaczu, zdarzają się ponure akty desperacji. Widzowie filmu będą więc mieć zamglone oczy, bo całe napięcie opowiadania zostało zamienione na tanie, horrorowe ‘łubudu’. I nie ma się czego bać. Gdy opadną mgły, straszymy my! Czasami, jak w wypadku Darabonta, zupełnie bez przekonania.

Dlatego wracam do udanej, moim zdaniem, adaptacji ,KingoGrozy’. Książka „Miasteczko Salem” została przeniesiona na ekran już parę lat temu. Twórcą pełnokrwistej translacji jest Duńczyk, Mikael Salomon. Z opowieści o wampirach naprawdę trudno wyciągnąć coś więcej niż tylko ostre zęby i nadgryzione szyje. King, jak zawsze bije wszystkich na głowę, przedstawiając „Nowe Jerusalem” pełne zła faktycznego, nie tylko tego, atakującego po zmroku. W „Miasteczku…” groźni są jego mieszkańcy, wystarczy bowiem pretekst, by – ogarnięci ciemną mocą – skoczyli sobie do gardeł. Owszem, w adaptacji filmowej tego wspaniale strasznego dzieła, podciągają nieco chaotyczną fabułę dwa mocne bloki aktorskie: James Cromwell jako pobożny (?) Ojciec Callahan, a także upiorny Donald Sutherland, odgrywający rolę złego Strakera. W filmie, jak i w powieści, do tytułowego Salem przybywają obcy ludzie. Wraca tu również dawny mieszkaniec, czyli pisarz Ben Mears, który jako dziecko był świadkiem zbrodni, dokonanej w starym domu, stojącym na miasteczkowym wzgórzu. Dom ów wciąż stoi i góruje nad barwną społecznością Salem. Póki bowiem horror przynależny jest komercji, jej mgła będzie owijać się wokół adaptacji książek Kinga. Jednak w „Miasteczku Salem”, poprzez opary taniości, przebija inwencja reżyserska. W filmie „Mgła” tego właśnie brakuje.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

czekam na kolejne recenzje! err_roj