ocena: 7.5/10
Tegoroczna 3-majówka we Wrocławiu odbywająca się bodajże po raz siódmy mimo ciekawych gwiazd (zwłaszcza pierwszego dnia) miała jedną najważniejszą wadę: deszcz. Przez pierwszy dzień (jedyny na którym byłem, choć drugiego dnia chyba było podobnie) padało niemal bez przerwy. Raz mocniej, raz słabiej, ale ciągle. Mimo przeciwdeszczowej peleryny, którą miałem na sobie i tak zazdrościłem tym, co mieli na nogach glany i martensy – ich nie dotyczył problem mokrych butów i skarpetek. Ale dość narzekania, dwa lata temu przecież spadł śnieg, bywały już 3-majówki odbywające się w upale, widać taka specyfika tej imprezy odbywającej się przecież w jednym z „najcieplejszych” polskich miast. Tak jak pisałem w tym roku zdecydowałem się na pierwszy dzień 3-majówki, stwierdzając, że drugiego dnia interesował by mnie praktycznie tylko koncert Marii Peszek. Perspektywa kilku godzin moknięcia też jakoś mnie nie zachwycała. Ale miało już nie być o deszczu ;) Przejdźmy zatem do omówienia tych kilku koncertów, które mi się udało zobaczyć.
Po moim przybyciu na Wyspę Słodową Coma już grała – musieli więc zacząć przed planowanym początkiem o 16:15. Całego koncertu nie widziałem, bo początkowo udałem się na sąsiednią Wyspę Piaskową by uzupełnić zapas płynów. Setlista raczej podobna do katowickiego występu – były więc Na pół, System, Święta, Wojna, Transfuzja czy Spadam. Była także, zagrana na bis, piosenka Los Cebula i Krokodyle Łzy, która w emitowanym podczas majówki Polskich Topie Wszech Czasów w radiowej Trójce była najwyżej notowaną nowością (miejsce 27-te). Koncert udany, Coma zagrała moim zdaniem wyjątkowo hardrockowo, co na pewno pozwoliło rozruszać publiczność i zapomnieć o tym, co cały czas leciało z nieba.
Trzeci pod rząd koncert Brodki na 3-majówce, a drugi który miałem okazję tam zobaczyć niestety uznaje za najsłabszy jej koncert na której byłem. Nie znaczy to, że było źle – było całkiem dobrze jak na plenerową imprezę. Tylko wydaje mi się, że Monikę z zespołem stać na lepsze koncerty, rozumiem jednak, że pełnie swoich możliwości pokazują głównie na koncertach klubowych. Setlista? Obszerne fragmenty "Grandy" (nie było Sziszy, Hejnału i Bez Tytułu), trzy najważniejsze piosenki z epki "LAX" czyli Varsovie (entuzjastycznie przyjęta), Dancing Shoes w wersji normalnej i tanecznej (zagranej na bis) plus przearanżowana Dziewczyna mojego chłopaka i genialna, psychodeliczna wersja Niagara Falls (gdyby nie refren, mało kto zorientowałby się co to za utwór). Niestety jedna rzecz wpłynęła na mój odbiór koncertu – ogromne pogo robione przez publiczność koło mnie oraz tzw. „muzyczne ściany śmierci” podczas Sauté i Syberii, czyli piosenek w zdecydowanie wolniejszych tempach niż przykładowo taka Granda czy W pięciu smakach. Jednakże samej Artystce się to podobało, o czym zakomunikowała ze sceny wykonując stosowny gest. Mimo wszystko było fajnie, choć już czekam na kolejne klubowe koncerty i przede wszystkim długogrającego następcę zjawiskowej Grandy.
Ten kto choć raz był na ich koncercie wie, że ekipa Grabaża nie zawodzi, niezależnie od tego czy grają w klubie czy w plenerze. Zagrali większość swoich najlepszych piosenek między innymi Ostatki – nie widzisz stawki, I can`t get no gratisfaction, List do Che, Raissę, Twoje oczy lubią mnie (w bisie) niegrane już na koncertach Moralne Salto, covery Ballady o Tomku Bananie i pieśni Czarny chleb i czarna kawa oraz pod koniec podstawowego setu Żyję w kraju z refrenem odśpiewanym przez publikę. Na sam koniec była oczywiście Piła Tango. Grabaż jak zwykle miał świetny kontakt z widownią, towarzyszący mu zespół był w wyśmienitej formie muzycznej, setlista świetnie dobrana na tego typu plenerową imprezę.
Największa gwiazda pierwszego dnia trochę kazała na siebie czekać (za co Kazik przeprosił na początku koncertu), ale w końcu o 21:40 pojawiła się na scenie. Mowa oczywiście o pewniaku tego typu imprez czyli Kulcie. Wymienianie całej, blisko 30-utworowej set listy, mija się za celem wypada tylko zaznaczyć, że były największe hity starsze (Baranek, Arahja, Do Ani, Lewe lewe loff, Wódka, Patrz, Niejeden) i nowsze (Gdy nie ma dzieci, Brooklińska Rada Zydów, Amnezja, Marysia i najnowszy przebój z niewydanej jeszcze płyty "Prosto" czyli Układ Zamknięty). Na bis standardowy zestaw z Polską, Po co wolność i Krwią Boga, która tradycyjnie była ostatnim utworem na koncercie. Wszystko zabrzmiało znakomicie, Kazik chodził w tę i z powrotem śpiewając kolejne piosenki, zespół grał jak należy – szczególne słowa uznania kieruję do sekcji dętej, której gra tego dnia wyjątkowo mi się podobała. I tak, pod dwóch godzinach grania, kilkanaście minut przed północą zakończył się pierwszy dzień 3-majówki na Wyspie Słodowej w stolicy Dolnego Śląska.
Podsumowanie – 3-majówka to impreza, która dorobiła się już należnej jej renomy i wiernej publiczności, która stawia się na miejscu niezależnie od warunków pogodowych. Gwiazdy nie zawodzą i lubią tu przyjeżdżać, wszyscy Artyści, których widziałem na Wyspie Słodowej grali tutaj już nie po raz pierwszy. Strefa gastronomiczna również w porządku, dobre piwo (Zamkowe), jedzenie w rozsądnych cenach. Oczywiście wszystko można kupić za żetony, co już powoli robi się tradycją na tego typu imprezach. I gdyby tylko nie to błoto, które najbardziej dawało się we znaki właśnie na Wyspie Piaskowej to by już w ogóle było super. Jednak nie ma co narzekać, do zobaczenia za rok lub dwa we Wrocławiu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz