Poniżej przedstawiam zestawienie albumów, które stanowią reprezentację najciekawszych wydawnictw jakie zdołałem przesłuchać w ostatnim roku minionej dekady. Sięgnij do tych pozycji, których jeszcze, drogi czytelniku, nie przesłuchałeś bo z pewnością warto. Medaliści zostali uhonorowani krótkimi refleksjami na temat ich osiągnięć.
50. Odawas - The Blue Depths
49. Zelienople - Give It Up
48. Sonic Youth - The Eternal
47. Fuck Buttons - Tarot Sport
46. Current 93 - Aleph at Hallucinatory Mountain
45. Brand New - Daisy
44. Wooden Veil - Wooden Veil
43. The Car Is on Fire - Ombarrops!
42. Tyondai Braxton - Central Market
41. Bill Callahan - Sometimes I Wish We Were an Eagle
40. Point Seven - What?
39. Speech Debelle - Speech Therapy
38. Monolake - Silence
37. Tim Hecker - An Imaginary Country
36. The Clientele - Bonfires on the Heath
35. Gui Boratto - Take My Breath Away
34. Neon Indian - Psychic Chasms
33. jj - jj n° 2
32. Bat for Lashes - Two Suns
31. Vladislav Delay - Tummaa
30. Giorgio Tuma - My Vocalese Fun Fair
29. White Denim - Fits
28. Natural Snow Buildings - Shadow Kingdom
27. Tiny Vipers - Life on Earth
26. Fontän – Winterhwila
25. Mew - No More Stories / Are Told Today / I'm Sorry / They Washed Away // No More Stories / The World Is Grey / I'm Tired / Let's Wash Away
24. HEALTH - Get Color
23.Mos Def - The Ecstatic
22. The Whitest Boy Alive - Rules
21. Zola Jesus - The Spoils
20. The Field - Yesterday and Today
19. Fashawn - Boy Meets World
18. 2562 - Unbalance
17. Memory Tapes - Seek Magic
16. Caetano Veloso - Zii e Zie
15. Yo La Tengo - Popular Songs
14. Pocahaunted - Passage
13. Crystal Antlers - Tentacles
12. Japandroids - Post-Nothing
11. Lotus Plaza - The Floodlight Collective
10. Junior Boys - Begone Dull Care
09. Polvo - In Prism
08. Phoenix - Wolfgang Amadeus Phoenix
07. Mount Eerie - Wind's Poem
06. Grizzly Bear - Veckatimest
05. Kings of Convenience - Declaration of Dependence
04. The Flaming Lips – Embryonic
Kamaal Ibn John Fareed urodzony jako Jonathan Davis, znany jako The Abstract, nagrywający jako Q-Tip zwrócił moją uwagę dopiero na początku 2009 roku, kiedy spóźniony zabrałem się za odsłuch The Renaissance. Może powiem tylko tyle, iż uderzyłem się z liścia w czoło, że jednak nie pojechałem na choć jeden openerowo-heinekenowy dzień do Gdyni, by zobaczyć m.in. tego oto artystę w akcji. Tak się złożyło, że miniony rok przyniósł kolejne, niecodzienne wydawnictwo rapera. Kamaal The Abstract to materiał przygotowany w 2001 roku, nie wydany wówczas wskutek wątpliwości wytwórni co do jego komercyjnego potencjału. Na szczęście po ośmiu latach doczekał się oficjalnego wydania i możemy cieszyć swe uszy mieszanką bujających i relaksujących jazzowo-soulowo-funkowych podkładów, wykorzystujących poza podstawowym dla tej estetyki instrumentarium także m.in. flet, dzwonki chromatyczne, gitarę elektryczną, organy czy saksofon. Przede wszystkim cały efekt robi zupełnie kładący mnie na łopatki luz i flow głównego bohatera, choć na tym materiale zawarł stosunkowo mało typowej nawijki, w dużej mierze oddając pole instrumentalnym wycieczkom lub gdzieniegdzie próbując melodyjnej wokalizy. Jest to w pełni jego autorski album, za który należy mu się wielki szacunek a tym, którzy stykają się z Q-Tipem po raz pierwszy polecam również zainteresowanie się albumami jego macierzystej formacji A Tribe Called Quest - tak jak ja to niedawno uczyniłem. Mój ulubiony raper.
Chris Clark konsekwentnie rozwijał swój oryginalny styl na poprzednich albumach, którym zresztą trzeba oddać, iż są niewiele mniej pasjonujące od Totems Flare. To jednak właśnie rzeczone wydawnictwo wyniosło w moich oczach Clarka na piedestał. Gość osiągnął wyżyny pomysłowości, kładąc charakterystycznie szorstkie, wypompowane z powietrza faktury na dynamicznie zmieniającej się strukturze połamanych rytmów, często podbitej samplami żywej perkusji. Muzyka roztacza kosmiczną aurę, przez moment nie popadając w jakiekolwiek dłużyzny i mielizny. Nic tutaj nie może znudzić, bo każdy chwytliwy fragment przechodzi w odpowiednim momencie w kolejny. Co najważniejsze, pomimo odbierającego oddech tempa i manipulowania syntetyczną materią, Totems Flare jest podszyte jakąś nostalgią i zwyczajnie wzrusza momentami. Jest to dla mnie arcyniecodzienne doświadczenie w obcowaniu z estetyką IDM. Zdecydowanie polecam tym czytelnikom niniejszego bloga, którzy z elektroniką nie są za pan brat.
Czasami chciałoby się być oryginalnym i przyznać zaszczytne miano albumu roku dziełu wyszukanemu, niedocenionemu przez krytyków i niezauważonemu w hipsterskich środowiskach, nie obarczonemu splendorem chwały i niesłusznie niemodnemu. Oczekiwania wobec AC po sukcesie Strawberry Jam i solowej płyty Pandy Beara były ogromne, co oczywiście wiązało się z równie ogromnym ryzykiem rozczarowania wygórowanych wyobrażeń o nie-wiadomo-jak-oszałamiającej-płycie. Otóż okazało się, że panowie nagrali właśnie tego typu materiał. MPP został okrzyknięty płytą roku już w momencie wydania, a w zasadzie w momencie wycieku materiału do sieci jeszcze w grudniu 2008 r. Mijały miesiące a ja zastanawiałem się czy nie mamy tu do czynienia z mechanizmem samospełniającej się przepowiedni – jeśli z góry zakładamy, że coś się wydarzy, to mimowolnie robimy wszystko tak, aby właśnie się to wydarzyło...
Ten specyficzny kontekst mojego wyboru zobowiązuje mnie do uzasadnienia, udowadniającego, iż nie poszedłem po prostu za tłumem. Pierwsze odsłuchy i brak wyrachowanego podejścia odwdzięczają się totalnym zatraceniem w trybaliźmie dzieła, które rytmikę, stymulującą do wyobrażonych na swój sposób szamańskich tańców, łączy z wyzutą z jakiejkolwiek mrocznej atmosfery warstwą optymistycznej kolorowej magmy, której wartki nurt tylko momentami pozwala złapać oddech. Dzieło zachęca do kolejnych przesłuchań - mamy do czynienia z tym, co znamionuje wielkość: każdorazowe odkrywanie czegoś nowego dla siebie, czy to na poziomie coraz to nowszych ulubionych utworów, czy też fragmentów każdego z nich. Pokłady są o tyle banalne, że repetytywne i o tyle trafione, że transowe. To jest album w moim odbiorze silnie synestetyczny. Dochodzi do tego od dawna potwierdzany przez Avey Tare’a i Noah Lenoxa talent do tworzenia chwytliwie wkomponowanych w całość linii melodyjnych i charakterystycznych, krótkich zaśpiewów – to potwornie zażera, to urywa głowę.
Od wydania minął przeszło rok i, wobec zaistniałych wydarzeń, polaryzacja kontekstu słuchaczy na wyznawców i zdeklarowanych hejterów hajpu wydaje się całkiem oczywista. Tak sobie myślę, że nawet bardziej ufam tym, którym album się zdecydowanie nie podoba niż tym, którzy uwzględnili go w swoich listach rocznych ale gdzieś poza podium. C’mon, nie bardzo rozumiem jak to się da lubić tylko do pewnego stopnia. Albo dajesz się zabić, albo zabijasz ich Ty. Oni nie biorą jeńców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz