GRA MUZYKA

sobota, 23 stycznia 2010

"Podziemny Krąg" w reżyserii Davida Finchera (1999)

Paulina o jednym z najważniejszych filmów lat 90-tych.



[paulina]
ocena: 9/10


Kiedyś, gdy byłam młodsza myślałam, że amerykańskie kino składa się wyłącznie z żałosnych komedii w stylu Akademii Policyjnej, że szkoda w ogóle marnować czas na oglądanie filmów, skoro i tak nic nie wnoszą, bo są idiotyczne. W mojej głupocie trwałam kilka ładnych lat, przez co wiele mnie ominęło. Zaczęłam więc nadrabiać zaległości i natrafiłam na coś, co wcisnęło mnie w fotel i dokonało w mojej psychice nieodwracalnych zmian. Bez zbędnego owijania w bawełnę – panie i panowie, oto Fight Club.

Historia ta została wymyślona przez jednego z moich ulubionych pisarzy – Chucka Palahniuka i szybko doczekała się ekranizacji, i to jakiej! W reżyserii Davida Finchera, z genialnym w każdej odsłonie Edwardem Nortonem, niezwykłą Heleną Bonham - Carter i oczywiście mieszającym w życiu głównego bohatera Bradem Pittem. Już sam początek jest niebanalny i dość mocny. Tyler Durden (Brad Pitt) trzyma pistolet w ustach naszego bezimiennego narratora. Po pierwszych zdaniach możemy również spodziewać się czarnego humoru , słyszymy bowiem, że mając w zębach magazynek wydajesz z siebie tylko samogłoski. Następuje retrospekcja. Dowiadujemy się, że nasz bohater od 6 miesięcy cierpi na bezsenność. Próbował już wielu sposobów, lecz nie może temu zaradzić. Lekarz, który najwyraźniej wątpił w jego słowa poradził mu, aby udał się na spotkanie jednej z grup wsparcia dla nieuleczalnie chorych, by zobaczył prawdziwą tragedię. Paradoksalnie właśnie tam znajduje ukojenie. Możliwość wypłakania się na czyimś ramieniu pozwala mu spokojnie zasnąć. Pojawia się jednak Marla, która nazywana jest przez niego turystką – odwiedza wszystkie grupy, do których uczęszcza i on. Świadomość, że jest oszustką nie pozwala mu płakać. Jest niewyspany i ostro zdenerwowany. Do tego ma monotonną pracę i nudne życie. Otacza się wyłącznie przedmiotami. Pewnego dnia w podróży służbowej poznaje Tylera. Nie zdaje sobie sprawy jaki wpływ na jego dotychczasowe życie będzie miało to wydarzenie.

Po powrocie dowiaduje się, że jego apartament doszczętnie spłonął – ktoś najprawdopodobniej wysadził go za pomocą dynamitu domowej roboty. Jest załamany, dzwoni więc do swojego nowego przyjaciela. Ten oferuje mu pomoc – może zamieszkać u niego, ale tylko pod jednym, dziwnym warunkiem. Musi go uderzyć, najmocniej jak potrafi. Od tego wszystko się zaczyna. Zakładają Podziemny Krąg, początkowo uczęszczają do niego mężczyźni – nieudacznicy życiowi. Po wysłuchaniu zasad, z których dwie pierwsze mówią o tym, że NIE WOLNO rozmawiać o Kręgu staczają ze sobą bójki, najczęściej do pierwszej krwi, chociaż zdarzają się totalne masakry. Z dnia na dzień organizacja rozrasta się do kolosalnych rozmiarów i za cel stawia sobie zbawienie świata. Oczywiście w ich stylu.

Film pełen zwrotów akcji, niespodziewanych rozwiązań i przede wszystkim z zaskakującym zakończeniem. Czyli wszystko to, co tygrysy lubią najbardziej. Nie uświadczysz tu pustych frazesów, nic nie znaczących haseł. Bo hasło jest tylko jedno. Człowiek jest wolny wyłącznie wtedy, kiedy sięgnie dna. Na każdym kroku podkreślać też będę wspaniałą grę aktorską. Moim zdaniem wszyscy bohaterowie tam grający powinni dostać Oscara, Nobla, Grammy, Pas Polsatu i Order Uśmiechu. Nie jest to jednak film dla wszystkich – sądzę, że wrażliwsi mogliby nie wytrzymać nerwowo, bo krew leje się strumieniami, a scena oparzenia dłoni ługiem jest tak realistyczna, że oglądając ją sama czuję ten ból.
W zeszłym roku obchodzono 10 rocznicę powstania Fight Clubu. Z tej okazji na rozdaniu nagród Guys’ Choice Awards Fincher, Pitt i Norton odebrali nagrodę i odegrali zabawną scenkę – odczytali na głos nieprzychylne recenzje, jakie zostały wystawione zaraz po premierze łącznie z nazwiskami ich autorów i nazwami gazet, w których zostały opublikowane. Uważam to za świetne posunięcie. Sam film, być może właśnie dzięki pracy tych ludzi, nie został od razu doceniony. Furorę zrobił dopiero kilka lat później, a teraz osiągnął status kultowego. Jedyny wniosek, jaki ciśnie mi się na usta to God bless Chuck Palahniuk. God bless David Fincher. God bless Brad Pitt. I oczywiście, God bless Edward Norton.
Amen.

Brak komentarzy: