ocena: 10/10
Na samym początku była Amelką, która z kina francuskiego, radosnym truchtem, dotarła do kina światowego. Hollywood potrzebowało kruchej, zamyślonej aktorki, pijącej herbatę z mlekiem oraz wdzięcznie wcinającej croissant. Naiwna, rzekomo bardzo dziewczęca bohaterka filmu Amelia, zachwycała się otaczającą ją codziennością. Wiosną w Paryżu, odgłosem pękających bąbelków w opakowaniach foliowych, latem w Paryżu, smakiem truskawek, jesienią w Paryżu, deszczem na szybie urokliwej kafejki, zimą w Paryżu i płatkami śniegu, wirującymi wokół Wieży Eiffla… Na miejscu tej młodej dziewczyny każdy byłby zachwycony, nie dziwi więc Ameliowy apetyt na życie czy chęć znalezienia sobie ‘misji do wykonania’. Kolejną więc misją uroczej Audrey Tautou było udowodnienie swoim fanom, że nie jest tylko eteryczną istotką idealną do kochania i pielęgnowania (wizerunek ten potwierdziła także w filmach Bóg jest wielki, a ja malutka, Miłość. Nie przeszkadzać!), ale również aktorką pełną wigoru plus artystycznego potencjału. Czy udało się udowodnić te cechy, niechaj rozsądzają fani Kodu da Vinci. Kolejny kasowy hit z udziałem Tautou, choć z pewnością zapisał się w historii kinematografii jako pop-adaptacja fabularna pop-powieści jakoby sensacyjnej, dla mnie nie jest miernikiem talentu pięknej Francuzki. Następne próby wyrobienia sobie aktorskiej marki również spełzły na niczym, bo rodacy i tak bezkrytycznie wielbili swą nową Audrey, a kinomaniacy kojarzyli "tę, no, Amelię", która zagrała w Kodzie u boku samego Toma Hanksa.
Wreszcie, wielka kampania promocyjna, towarzysząca ekranizacji biografii Coco Chanel, ujawniła nieznane oblicze znanej gwiazdy. Anne Fontaine zdecydowała się, by w swój autorski sposób opowiedzieć o wydarzeniach, które ukształtowały najsłynniejszą projektantkę mody. W pięknie uwiecznionym dziele (znakomite zdjęcia, bogata scenografia, zapierające dech kostiumy – kreacje Chanel) reżyserka skupiła się na surowym wychowaniu malutkiej Gabrielle, na trudnej – kabaretowej młodości ambitnej Coco. Audrey Tautou brawurowo pokazała, jak gorzka przeszłość wpłynęła na czupurny charakter Chanel. Udowodniła, przy użyciu swych znakomitych aktorskich umiejętności, że chudziutka chłopczyca może uwodzić milionerów. Że może osiągnąć sukces zawodowy o jakim nie śniło się przedwojennym dyktatorom stylu. Oglądając film o historii Chanel, mniej skupiam się więc na wątku miłosnym głównej bohaterki, przeszywa mnie bowiem świdrujące spojrzenie czarnookiej Tautou. Spojrzenie to, jeśli wierzyć starym fotografiom, jest kopią czujnego spojrzenia genialnej Coco. Zachwyca mnie wdzięk szczuplutkiej kobiety, dumnie noszącej spodnie, krawat, białe koszule i czarne suknie. I małe kapelusze, pozbawione karnawałowych ozdób, tak charakterystyczne dla wizerunku "Pani Chanel". Myślę, że śmiało można stwierdzić, iż Audrey Tautou, zainspirowana losem odtwarzanej przez siebie postaci, wykazała się ogromną klasą aktorską. Jej kreatywność zasługiwała na taką rolę. Przecież o Coco Chanel może opowiadać (wyłącznie po francusku!) wyłącznie Francuzka. Wyłącznie taka Francuzka jak Audrey Tautou.
1 komentarz:
P.S. To raczej film dla kobiet jest! Podczas seansu faceci trochę przysypiają;> Choć kamera, rzeczywiście, pracuje jak ta lala:> Piękne zdjęcia!!!
Prześlij komentarz